Talenty i pasje

0 1
Kłosuj Komentuj Ulubione

Rowerem przez Polskę!

… i wszystko zaczęło się w maju, 27 lat temu, kiedy w liceum, z dwoma kolegami, wymyśliliśmy wyjazd rowerami z domu… na Słowację, nad Jezioro Orawskie. To było ogromne wyzwanie! Rowery górskie, pełen plecak jedzenia i 150 kilometrów. Wspaniała przygoda, którą powtarzaliśmy wiele razy.

Zawsze pasjonowała pana Waldemara Pieczarę bliskość z naturą, z otoczeniem. Długo, nawet po odebraniu prawa jazdy, nie posiadał samochodu, ale… miał rower. To on pomagał mu w przemieszczaniu się. I to rower pokazywał mu Polskę.

Panie Waldemarze, ale przecież oglądanie Polski z samochodu jest zdecydowanie bardziej wygodniejsze! I szybciej i więcej!

- Ale zza szyby samochodu, odczucia nie są aż tak atrakcyjne, jak ten świat widziany z roweru! - oburza się z uśmiechem Waldemar Pieczara – organizator rowerowych wycieczek po Polsce. - Dwa koła dają poczucie bliskości z tym, co nas otacza. Dają szansę na poznanie pozoru przypadkowych ludzi-tubylców, którzy przekażą nam historię okolicy, w której akurat jesteśmy. Mogą pokierować nas na trasy, o których wcześniej nie wiedzieliśmy!

Sama mam rower i uwielbiam włóczenie się rowerem po mieście i analizowanie szczegółów kamienic, których nigdy bym nie zobaczyła jadąc samochodem!

- To właśnie jest fajne na rowerze. Kiedy zobaczymy ciekawe miejsce, to możemy zboczyć z drogi i podjechać, oglądnąć, porozmawiać i dowiedzieć się czegoś. Samochód nie daje takiej satysfakcji i szczegółowości. Pejzaże z okna pojazdu uciekają bardzo szybko, a na rowerze następuje degustacja tego, co natura i otoczenie w danej chwili nam pokazują.

Pana przygoda z rowerem trwa 27 lat…

- Cały ten szmat czasu z moim dwukołowcem, te tysiące kilometrów i dziesiątki szosowych wyścigów amatorskich, dały mi potężną satysfakcję. Trochę dyplomów i medali jest, nawet puchar za zwycięstwo! -  śmieje się Waldemar Pieczara. Dzisiaj mogę też powiedzieć śmiało, że jest już mało miejsc w Polsce, w których nie byłem. Aczkolwiek są jeszcze zakątki, do których nie dotarłem, ale… coś trzeba zostawić na późniejsze lata – dodaje.  

No i trzeba mieć odpowiedni rower…

- Myślę, że rower trzeba dostosować do takiej rekreacji, jaką chce się mieć. Oczywiście jedna osoba będzie chciała jeździć spokojnie, druga trochę po górach, ktoś inny będzie miał większe aspiracje. Dzisiaj mamy dostępną większą gamę sprzętu, wyposażenia i ubrań. Kiedy jeździliśmy 27 lat temu, ciężko było o bidon, nie wspominając o rękawiczkach rowerowych. Jak sobie pomyśle, co musiało być jeszcze wcześniej i ilu rowerzystów miało problemów sprzętowych, to głowa mała! – zaznacza z uśmiechem pan Waldemar.

Pana ulubionym rowerem jest rower szosowy, dlaczego?

- Bo tak naprawdę daje mi możliwość odkrywania cały czas czegoś nowego. Ruszam z domu, (mieszkam niedaleko Babiej Góry) i za dwie godziny jestem już koło Zakopanego. Mogę pojeździć sobie z pięknymi widokami w tle, a trasa liczy sobie 150 kilometrów!  A wszyscy o tym wiedzą, że czas dojazdu pod Tatry samochodem, zajmuje więcej czasu niż rowerem. Na rowerze nie obowiązują korki, to właśnie ten plus...- śmieje się.

Istotny plus!

Jest pan organizatorem bardzo popularnych wypadów rowerowych…

- Przede wszystkim chciałem nam Polakom pokazać Polskę. Miejsc, które dla wielu z nas są nieznane. Może kiedyś słyszeliśmy o nich, może kiedyś minęliśmy samochodem, ale nie mamy pojęcia, jakie są wspaniałe. Po prostu przyszła myśl, by choć raz w miesiącu, (oczywiście mówimy o okresie roku, kiedy już jest ciepło), można pojeździć i pozwiedzać.

Co jest niezmiernie ważne dla zwiedzających Polskę rowerowo?

- Aplikacje, na których widzimy, gdzie kto był, gdzie jest i gdzie możemy się spotkać. Przez aplikacje możemy umawiać się na wypady i czasami też na nich rywalizujemy. Długi weekend majowy dał ku temu szansę. Poprzez rowerową aplikację, skrzyliśmy się w parę osób. Mając wiedzę o terenie, udało mi się zorganizować noclegi w Beskidzie Niskim, koło Dukli. Dwa dni jazdy rowerami po wschodnio-centralnej części tego Beskidu, przyniosło nam ponad 300 kilometrów przejechanej trasy i prawie 3500 metrów przewyższeń. Nie taki niski ten Beskid!

Mnóstwo kilometrów i wzniesień!

- Bardzo gorąco polecam Beskid Niski, który jest bardzo dziki, bardzo naturalny i bardzo dostępny dla rowerzystów. Na drogach, ruch jest bardzo mały, a dla pasjonatów MTB idealne są leśne dukty. Rowerowe podjazdy są w super scenerii, jakby malowane pędzlem artysty pejzaże. Fantastyczne malutkie miejscowości, takie jakby trochę z epoki mojego dzieciństwa. Czas tutaj trochę zwolnił. Pozostałości po obecności Łemków bardzo fascynują. Polecam zaglądnąć do Zawadki Rymanowskiej, gdzie jest wiele chyż łemkowskich zachowanych w dobrym stanie. Świetnym miejscem jest również Krempna z okolicznymi miejscowościami, gdzie mamy sporo przepięknych cerkwi. Nie można pominąć naszych wspaniałych uzdrowisk: Iwonicz Zdrój, Rymanów, Wapienne. Rowerowo trzeba też zaliczyć wspaniały odcinek z Krempnej do Ożennej przez Żydowskie, jak również odcinek trasy Rymanów-Komańcza i Komańcza-Dukla. Prawdziwy koneser turystyki rowerowej będzie zafascynowany!

Nowe, wspaniałe miejsca. A co pana zadziwia w tej okolicy?

- O dziwo brak tłoku, brak gwary, brak uciążliwego ruchu samochodowego. Fascynują mnie również ludzie z tamtego rejonu. Skromni, ale bardzo życzliwi, chętni do rozmów. Tam, gdzie mieliśmy okazję nocować, pani Wanda na głowie stawała, żebyśmy wszystko mieli.

W tym miejscu chciałbym podziękować strażakom z PSP Sanok, którzy przypadkowo, mijając nas, zauważyli, że jeden z naszych kolegów miał małą wywrotkę i bezinteresownie zatrzymali się oraz opatrzyli Damiana, by mógł jechać dalej. Właśnie tacy są tutaj ludzie...

Muszę jeszcze koniecznie coś dodać… pierogów i placków po węgiersku nie jadłem lepszych niż w tych okolicach. Pyszne jedzenie i ceny bardzo atrakcyjne.  Kiedy z miłym uśmiechem podano nam potrawy, to nawet po ciężkim dniu jazdy rowerem są nie do przejedzenia. Ogromne porcje!

To tym bardziej zapytam…, jakie plany degustacyjne i rowerowe są na wakacje?  

- Przed nami kolejny wypad rowerowy. Lista chętnych zapełniona, kierunek na Bieszczady, ale jeszcze nie te wysokie. Część początkowa z okolicą Jeziora Solińskiego. Relacje oczywiście prześlę, również te smakowe!

Czekamy na kolejne piękne zdjęcia i wrażenia uczestników. Tym bardziej, że rowery w Polsce stają się coraz bardziej popularne. Mam nadzieję, że niedługo dogonimy Holandię!

- Morze rowerów. Cieszę się, że tak dużo osób jeździ na rowerach. Ta forma rekreacji czy pasji zaczyna docierać mocno do naszego społeczeństwa. I pamiętajmy o bezpieczeństwie. Kask na głowie powinien być obowiązkowy, podobnie jak oświetlenie. Jeszcze wiele osób to zaniedbuje...

Bezpieczeństwo i  radość z rowerowego zwiedzania Polski.

- Szczególnie, kiedy wspólnie się roweruje! Przesyłam podziękowania i pozdrowienia dla super ekipy z weekendu majowego: Darka, Pawła, Kasi, Damiana, Mirka, Przemka (zdjęcia są naszym wspólnym autorstwem). Taką mamy również zasadę w naszej ekipie, że chwalimy się wspólnie dobrymi chwilami!

Bardzo dziękuję za wspaniałą rozmowę! I życzę kolejnych niesamowitych odkryć zakątków Polski!

- Bardzo dziękuję! Do rowerowania!

Waldemar Pieczara kilka słów o sobie…

Poza kolarstwem oczywiście pracuję zawodowo i naprawdę trzeba dobrze się nagimnastykować, by wszystko połączyć: rodzinę, pracę i pasję. W tym miejscu musze podziękować rodzinie za wyrozumiałość!

W odkrywaniu miejsc i ludzi bardzo pomaga mi bycie społecznym Przewodniczącym Rady Rejonowego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych w Bielsku Białej. To właśnie bliski kontakt z członkami KGW, daje mi możliwość odkrywania nowych zakątków i budowania nowych wspaniałych przyjaźni. Z przyjemnością zamieniam się w słuch i po wspaniałych opowieściach trafiam rowerem w takie miejsca, które są bardzo nieznane.

Zabawny przypadek miałem na ostatnim wypadzie rowerowym, kiedy jechał z nami kolega Przemek z Krosna, duży pasjonat turystyki rowerowej. Mimo, że jeździliśmy po jego okolicach, to w pewnym momencie usłyszałem od niego:

- Nic nie wiedziałem o tym miejscu!

Wszyscy się roześmiali… a ktoś z grupy dodał:

- Waldek zna wszystkie zakamarki, nawet tak dalekie od domu!

Sylwia Skulimowska 

Redakcja mojaWieś ..

Udostępnij na facebook!

Przeczytaj również wszystkie artykuły z kategorii >

Zapachniało Świętami!

Przed Świętami Bożego Narodzenia większość z nas zaczyna małe kuchenne szaleństwo. Wertujemy przepisy, planujemy menu, kombinujemy jak ulepszyć tradycyjne potrawy albo zrobić coś zupełnie nowego. I właśnie wtedy najlepiej zajrzeć do miejsca, gdzie inspiracje same wpadają do głowy. Szczególnie polecamy stronę naszej kulinarnej ekspertki Elżbiety Ślązak. Ela to skarbnica wiedzy, smaku i domowego ciepła, jej przepisy zawsze wychodzą, a sposób, w jaki o nich pisze, sprawia, że aż chce się biec do kuchni. Jeśli szukacie pomysłów, sprawdzonych rad i świątecznej motywacji, koniecznie odwiedźcie jej bloga na Facebooku. Zajrzyjcie, poczytajcie, podpatrzcie!  Oto test nowego przepisu naszej ekspertki i pomysł na danie wigilijne lub świąteczne.  Inne przepisy znajdziecie TUTAJ Paszteciki z grzybami. Składniki : ciasto: 250 ml mleka 500 g mąki łyżeczka soli łyżeczka cukru 20 g drożdży 100 ml oleju łyżka śmietany jajko Farsz: 0,5 kg pieczarek 1 cebula szklanka suszonych grzybów sól pieprz 2 łyżki masła 1 jajko łyżka sezamu Wykonanie: Mleko podgrzać, wlać ok 1/4 szklanki do kubka, wkruszyć do tego drożdże, dodać cukier i łyżkę mąki. Wymieszać i odstawić do wyrośnięcia. Kiedy zaczyn będzie gotowy, do misy miksera dodać mąkę, pozostałe mleko, sól, olej, śmietanę, jajko i zaczyn. Wyrabiać końcówką z hakiem ok. 15 minut. Misę przykryć i odstawić do wyrośnięcia na ok. godzinę. Grzyby suszone ugotować i zmielić na drobnych oczkach. Pieczarki zetrzeć na tarce, cebulę pokroić w drobną kostkę. Na patelni rozgrzać masło, zeszklić cebulę i dodać grzyby. Chwilę smażyć, doprawić solą i pieprzem. Ciasto rozwałkować na kwadrat, posmarować farszem, zwinąć jak roladę. Następnie pokroić na mniejsze kawałki, ułożyć w blaszce, posmarować jajkiem i posypać sezamem. Odstawić ponownie do wyrośnięcia. Ciasto wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 st. C i piec ok. 25 minut.   Czytaj dalej

Było pięknie i uroczyście

W naszej miejscowości uroczystości przypadające na dzień Świętego Marcina połączono z inauguracją Jubileuszu 700-lecia Pisarzowic oraz obchodami Narodowego Święta Niepodległości. Przed wyruszeniem Jubileuszowego Orszaku do kościoła złożono kwiaty i zapalono znicze pod tablicą upamiętniającą siedmiu ochotników, którzy w 1914 roku wyruszyli z Pisarzowic do Legionów Polskich. Tablica ta znajduje się na ścianie budynku GCDT, skąd wyruszyli młodzi mieszkańcy. Orszak, w którego bezpieczeństwo czuwali strażacy OSP, wyruszył spod Szkoły Podstawowej im. św. Jana Pawła II. Na czele jechał na białym koniu pan Łukasz w roli św. Marcina, obok niego szła Weronika z ZR „Pisarzowianki”. Za nimi podążała młodzieżowa orkiestra OSP, poczty sztandarowe druhów, górników, pszczelarzy oraz szkoły, a także dzieci w strojach świętych, przedstawiciele organizacji, nauczyciele, rodziny i mieszkańcy. Na placu kościelnym orszak powitali kapłani naszej parafii. Zastępca burmistrza Rafał Rogala oraz Radni Rady Sołeckiej złożyli kwiaty i znicze pod tablicą płk. Mariana Pilarskiego, umieszczoną na fasadzie kościoła. Następnie ks. proboszcz Janusz Gacek wręczył dzieciom relikwie świętych, a przewodniczącej KGW przekazano relikwię w krzyżu. Przy śpiewie chóru „Villa Scriptoris” orszak wszedł do świątyni, gdzie Mszę św. odpustową odprawił ks. dr Tomasz Chrzan z udziałem ks. Stanisława Olejaka i proboszcza. Zwieńczeniem była procesja wokół kościoła z udziałem służby liturgicznej, pocztów sztandarowych, strażaków, pań z KGW niosących feretrony, orkiestry oraz licznie zgromadzonych parafian i gości. Po zakończeniu uczestnicy ustawili się do wspólnej fotografii i odśpiewali hymn państwowy przy akompaniamencie młodzieżowej orkiestry. Nie zabrakło tradycyjnych „Marcinków pisarzowickich” – pierniczków w kształcie serca, którymi częstowały najmłodsze członkinie zespołu „Pisarzowianki”. Następnie orszak udał się na cmentarz pod Pomnik Poległych w obu wojnach światowych. Apel Poległych poprowadził pan Gabryś, po czym przedstawiciele władz i organizacji złożyli kwiaty i znicze. C. Puzoń foto: Kaja i T. Tobiasz Czytaj dalej

JEŚLI NIE TERAZ, TO KIEDY? POLEDANCE, moja miłość i pasja...

W październiku 2022 r. moja 12 letnia córka Jagna poprosiła mnie o możliwość spróbowania tańca na rurze, czyli POLEDANCE. W wolnej chwili przejrzałam co mamy w pobliżu. Trafiłyśmy do podwrocławskiej Trzebnicy, do Studia Pole Freak, prowadzonego przez Kingę Mamrot, właścicielkę oraz utalentowaną i profesjonalną instruktorkę.  Jagna dołączyła do grupy utworzonej we wrześniu. Grupa była mieszana, od nastolatek, po kobietki w wieku 30-40 lat. Czekając na córkę i nudząc się okrutnie, dyskretnie zaglądałam na salę. Przeszło mi przez myśl, że może także bym spróbowała. Niestety, w grupie nie było wolnego miejsca, a czas pracował na moją niekorzyść. W POLE DANCE podczas regularnych treningów, wprawdzie małymi kroczkami, ale stosunkowo szybko posuwamy się naprzód. Z zajęć na zajęcia grupa robiła progres, a ja siedziałam… W zasadzie już straciłam nadzieję, kiedy w styczniu 2023 r. zwolniło się miejsce.  Wiedziałam, że mam kilka miesięcy do nadrobienia, ale podjęłam rękawice. Rozpoczęłam regularne treningi z grupą córki pod okiem Kasi Orlińskiej.  Zwykła dbałość o kondycję fizyczną oraz dodatkowe zajęcia indywidualne z Kasią, pomogły mi  przetrwać pierwsze treningi i stopniowo nadrobić zaległości.  Niestety w niedługim czasie nasza grupa rozpadła się. Nieliczne osoby, które zostały musiały przenieść się do innych grup o zbliżonym poziomie. Nie poddałyśmy się. Zależało nam, aby zajęcia prowadziła Kasia. Po roku na poziomie podstawowym zdałyśmy egzamin na średniozaawansowany I. I tym oto sposobem minęły 2 lata. Nasza obecna regularna grupa jest na poziomie średniozaawansowanym II i składa się z dziewczyn w wieku od 14 do 18-20 lat oraz 2 „mamusiek”. Zaczynając nie przypuszczałam, że w ogóle dotrę do obecnego poziomu. POLE DANCE mnie zafascynował. W całym tym nieplanowanym zamieszaniu bardzo dużo zawdzięczam niezwykłej instruktorce Kasi Orlińskiej.  Kasia planuje treningi w taki sposób, aby każda z nas jak najlepiej przygotowana była do postawienia kolejnego kroku. Każdą nową figurę wykonuje przynajmniej dwukrotnie, po czym szczegółowo nam ją objaśnia. Naciska na aspekty prawidłowej techniki, co zdecydowanie poprawia nasze bezpieczeństwo i sprawia, że nie utrwalamy niepoprawnych nawyków, unikamy kontuzji. Asekuruje każdą z nas, jeżeli tego potrzebujemy. Nauka z nią to przyjemność. jest profesjonalistką.  Musimy mieć świadomość, że pomimo wielu miesięcy wspólnych treningów, każda z nas jest oddzielną jednostką i ma różne predyspozycje. To widać wyraźnie podczas zajęć. Wprawdzie trenujemy w grupie, jednakże POLE DANCE jest sportem indywidualnym. Moje młodsze koleżanki, z córką na czele, są bardziej odważne i szybciej się decydują na samodzielne wykonywanie figur lub złożonych z nich „combosów”, bez asysty Kasi. Ja zdecydowanie wolę figury oparte na sile, mniej dynamiczne i mniej akrobatyczne. Potrzebuję obecności instruktorki w pobliżu, co pomaga mi panować nad głową.  POLE DANCE bowiem to konieczność zachowania ciągłej współpracy głowy i ciała. To Twój umysł musi zapanować nad Twoim ciałem. Musisz się skoncentrować i włożyć w kolejny krok mnóstwo siły i energii. Nie możesz być zmęczona, czy rozkojarzona. Nie pospieszysz się. Lepiej zrobić 5 razy starannie jedną figurę, niż 5 figur jeden raz. To proste. Ważne jest także, aby instruktor powracał do tematów już przerobionych. Niezbędne jest powtarzanie znanych figur i łączenie ich z nowymi. Dzięki temu stopniowo osiągamy co raz wyższy poziom trudności i wykonania.   Zdarza się, że podczas treningu mamy problemy z wykonaniem nowej, nieznanej nam i stosunkowo trudnej figury. Danego dnia robimy tyle ile jesteśmy w stanie zrobić, biorąc pod uwagę własne możliwości i bezpieczeństwo, które jest fundamentalne. Zazwyczaj po kilku zajęciach powracamy do tego, co sprawiało nam większe lub mniejsze problemy i okazuje się, ze jest to do zrobienia. To daje każdej z nas ogromną satysfakcję, włącznie z instruktorką.  Oprócz regularnych treningów bardzo ważne jest dobre nastawienie, wzajemne wsparcie, serdeczne stosunki w grupie i tylko pozytywna rywalizacja, które naprawdę pomagają w osiąganiu kolejnych sukcesów. Dobrze jest wspomóc ciało np. regularnym stretchingiem.  Pomiędzy treningami potrzebna jest regeneracja. Czas na wyjście z KLUBU GOGO! POLE DANCE to godny polecenia, ogólnorozwojowy sport uprawiany przeważnie przez kobiety, ale także mężczyzn, który stopniowo zdobywa co raz większą popularność i uznanie. Na uznanie bowiem zasługuje, wbrew stereotypowym opiniom i kojarzeniem go ze striptizem w nocnym klubie GOGO. NIC PODOBNEGO! Jedyne, co może przyczyniać się do takiego podejścia, jest schematyczne myślenie oraz brak wiedzy na jego temat.  W Polsce POLE DANCE pojawił się stosunkowo niedawno. W uproszczeniu można go podzielić na POLE DANCE Sport, Choreo, Exotic iArt. Zajęcia odbywają się na rurce statycznej lub obrotowej. W zależności od własnych predyspozycji każdy może wybrać styl odpowiedni dla siebie. Mądrze poprowadzone treningi bywają wymagające, ale gwarantują postęp. Odczuwanie bólu oraz pojawianie się siniaków z czasem ustępują. Ciało się powoli przyzwyczaja.  Pokochałam POLE DANCE, podobnie jak moje koleżanki z grupy i Studia Pole Freak, za jego wszechstronność. Za to, że może go trenować osoba w każdym wieku i bez wcześniejszego doświadczenia. Za to, w jak piękny sposób zmienia nasze sylwetki, jak buduje naszą siłę fizyczną i psychiczną oraz elastyczność i gibkość. Za to, jak dodaje nam pewności siebie i powoduje wiarę, iż wszystko jest możliwe.  Satysfakcja jest ogromna.  Nigdy bym nie przypuszczała, że zaczynając przygodę z POLE DANCE w wieku 48 lat, uda mnie się osiągnąć to, co osiągnęłam. To mój osobisty sukces. Mam nadzieję, że przede mną jeszcze wiele lat bólu i potu z moim ukochanym sportem.  Kinga, Kasia, Marta, Maja, Jagoda, Oliwia, Gosia, Jagna, Hania oraz cała reszta... dobrze być częścią naszej poledance-owej społeczności! Dagmara Kołodziejczyk  Zdjęcia: Marta Korysławska-Sawarzyńska Więcej zdjęć: https://www.facebook.com/share/p/1ZM3iLRFwf/   Czytaj dalej

Gdy komercja wyprzedza święta

Choć listopad kojarzy się z ciszą, refleksją i długimi wieczorami, rzeczywistość wygląda dziś inaczej: centra handlowe już błyszczą jak wigilijna noc, a bożonarodzeniowe kampanie ruszają, zanim opadną znicze na cmentarzach. Czy komercja całkowicie przejęła kontrolę nad świąteczną atmosferą? Wystarczy przekroczyć próg jakiegokolwiek sklepu, by przekonać się, że w świecie handlu święta zaczynają się nie w grudniu, a… wczesną jesienią. Świąteczne piosenki, błyszczące dekoracje i półki uginające się pod ciężarem ozdób pojawiają się często już na początku listopada. To, co kiedyś stanowiło subtelne wprowadzenie do grudnia, dziś przypomina pełnowymiarową ofensywę marketingową. Producenci i sprzedawcy nie kryją, że wcześniejsze starty sezonu to sposób na wydłużenie okresu zakupowego. Granica między codziennością a świątecznym szaleństwem została zatarte — i to nieuchronnie wpływa na sposób, w jaki postrzegamy tradycję. Adwent traci swój rytm Dawny adwent, czas wyciszenia i duchowego przygotowania, zdaje się znikać w natłoku promocji, wyprzedaży i rzekomych „ostatnich okazji”. Kalendarze adwentowe coraz częściej są luksusowymi zestawami kosmetyków lub gadżetów, a nie symbolem powolnego odliczania dni do Wigilii. Zamiast skupienia, mamy zakupowy maraton. W efekcie świąteczny klimat przestaje być czymś wyjątkowym. Gdy trwa zbyt długo i zaczyna się zbyt wcześnie, wiele osób czuje przesyt jeszcze zanim nadejdzie właściwy czas celebracji. Magia pod presją promocji Nawet ci, którzy uwielbiają świąteczną atmosferę, coraz częściej narzekają na jej „wymuszoną” formę. Gdy kolędy stają się tłem codziennych zakupów, a iluminacje mają przede wszystkim przyciągać klientów, trudno mówić o spontanicznej magii. Wrażenie, że święta stają się bardziej produktem niż tradycją, pogłębia się z każdym sezonem. Czy możemy to zatrzymać? Zjawisko wydaje się nie do zatrzymania — bo za wczesnym otwieraniem sezonu świątecznego stoją ogromne zyski. Jednak coraz więcej osób próbuje odzyskać utracony spokój, świadomie odkładając dekoracje, rezygnując z przedwczesnych zakupów i celebrując tradycję w swoim tempie. Być może to właśnie te indywidualne wybory zadecydują o tym, czy święta pozostaną autentycznym czasem bliskości, czy ostatecznie staną się kolejnym marketingowym projektem rozciągniętym na pół roku. (foto: pixabay) Czytaj dalej

Szare niebo, słabszy nastrój. Dlaczego jesienna pogoda tak nas męczy?

Krótkie dni, niskie temperatury i słońce chowane za chmurami – to scenariusz, który powraca co roku. Wraz z nim wielu z nas odczuwa spadek energii, motywacji i ogólnego wigoru. Czy to tylko jesienna chandra, czy coś więcej? Kiedy brakuje światła, brakuje… chęci Jesień i zima nie są łatwe dla naszego organizmu. Po letnich miesiącach pełnych słońca nagle trafiamy w okres, w którym dostęp do naturalnego światła staje się luksusem. A to właśnie światło odpowiada m.in. za produkcję serotoniny, czyli hormonu dobrego nastroju. Nic dziwnego, że gdy przez kilka dni z rzędu niebo jest stalowe, wielu z nas czuje się ospale, ma mniej energii i trudniej zabrać się do codziennych obowiązków. Zegar biologiczny się buntuje Światło pomaga regulować nasz wewnętrzny rytm dnia. Gdy o 16:00 zaczyna się robić ciemno, organizm błyskawicznie przechodzi w tryb „chcę spać”. Z kolei poranne wstawanie, kiedy za oknem wciąż noc, staje się małą walką. Nic dziwnego, że zimą częściej narzekamy na problemy z koncentracją i sennością w ciągu dnia. Chandra, która przychodzi nieproszona Wiele osób określa to po prostu jako „jesienny dół”. Niektórzy jednak odczuwają te zmiany dotkliwiej – pojawia się przygnębienie, brak motywacji, niechęć do kontaktu z ludźmi, a nawet większa ochota na słodycze i kaloryczne przekąski. To typowe objawy sezonowego spadku nastroju, który ma związek właśnie z brakiem światła i mniejszą aktywnością. Zimno sprzyja infekcjom Jesień i zima to także sezon przeziębień. Kiedy większość czasu spędzamy w zamkniętych pomieszczeniach, a nasze ciała są mniej dotlenione i bardziej zmęczone, łatwiej o infekcje. Dodatkowo obniżony nastrój może odbijać się na odporności. Jak sobie pomóc, gdy za oknem szaro? Choć pogody nie zmienimy, możemy zrobić wiele, by poczuć się lepiej: Łap światło, kiedy tylko możesz – nawet krótki spacer w ciągu dnia działa jak naturalny zastrzyk energii. Ruszaj się – aktywność fizyczna podnosi poziom endorfin. Dbaj o dietę, zwłaszcza o witaminę D, której zimą szczególnie nam brakuje. Spotykaj się z ludźmi – rozmowa potrafi zdziałać cuda. Sięgnij po światłoterapię, jeśli spadek nastroju staje się uciążliwy. Krótko mówiąc: szaruga za oknem może przygasić nasz nastrój, ale nie musi odbierać nam dobrego samopoczucia na całą zimę. Wystarczy kilka prostych nawyków, by przetrwać ten czas z większą lekkością – nawet jeśli słońce chwilowo wzięło urlop. Czytaj dalej

Trwa przekierowywanie...

Trwa przetwarzanie ...

Twój kłos został poprawnie oddany!

Twój kłos został usunięty!

Wystąpił błąd podczas kłosowania. Twój kłos nie został oddany!

Plik jest zbyt duży, dozwolona wielkośc to max 10MB.

Aktualnie trwa modernizacja sklepu.
Zapraszamy już wkrótce!

Korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies użytkownik może kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszego serwisu internetowego, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje stosowanie plików cookies.

Zamknij