Talenty i pasje

3 2
Kłosuj Komentuj Ulubione

Kuchnia wywodząca się z miejscowych tradycji

Kuchnia, której źródłem są autentyczne miejscowe tradycje jest dziś jednym z najważniejszych elementów budowania marki miejscowości. Marki, bez której zwyczajnie ginie się w gąszczu bijących się o uwagę społeczeństw.

Region Medyni, jakże doświadczony przez historyczne wydarzenia, jak całe Podkarpacie cierpiał niedostatek, zachwiania tradycji, rozbicie jedności. Dziś, mimo to stara się zachować swoją autentyczność, właśnie dzięki świadomości tego, co było. A było dużo! Najbardziej charakterystyczne dla Medyni było garncarstwo, które mieszkańcom wytyczało styl życia, miejscowym tradycjom nadawało kierunek, a kuchni niepowtarzalny charakter.

Jak wspominają żony garncarzy, które najczęściej wykorzystywały w kuchni wytworzone przez mężów naczynia, pieczone w nich potrawy miały niepowtarzalny smak. Wspomina się kapustę na zasmażce z dodatkiem powidła śliwkowego pieczoną pod blachą pieca: rozgarniało się żar i w glinianym garnku z pokrywką wstawiało ugotowaną wcześniej kapustę. Ten smak, jak mówią nie ma nic wspólnego z dzisiejszymi daniami z kapusty. W ten sam sposób pieczone były także ziemniaki, na których robiła się, będąca rarytasem łupka. Wspomina się babki pieczone na święta w glinianych formach, czy kaszę ze śliwkami lub grzybami zapiekaną w piecyku, również w glinianych misach. Najczęściej w kuchni używało się właśnie kaszy, głównie jaglanej z racji, że popularne było sianie prosa, być może ze względu na specyficzną glebę. Stąd dziś jest tu wiele przepisów na zdrowe „kaszowe” dania. 

Bezpośrednio związaną z miejscowym garncarstwem potrawą była kaczka, czy kurczak pieczone w glinianym naczyniu pod glinianą pokrywką. Piekło się je przeważnie na wesela w piecu razem z chlebem. Jednak piekło się je też na ogniu - obklejone gliną, jak również oblepione w glinie jajka. To pamiętają już nieliczni, a jednak to charakterystyczne danie świadczy o wyjątkowości medyńskiej kuchni. Do dziś wspomina się też powidło zapiekane w glinianym naczyniu, jak mówią - miało nawet dwuletni termin ważności, dzięki zapiekaniu w glinianej bez przykrycia miseczce - zastygało pod grubą skorupką, choć jak wiadomo cukier nie był ich głównym konserwantem. Jak wspominają starsi: kupowany za jajka tylko, kiedy była ku temu wielka okoliczność.

Popularne były naczynia zwane „barszczownikami” – naczynia do zakwasu, które do dziś cieszą się powodzeniem, także wśród młodych gospodyń – mówią, że przygotowany w tym naczyniu zakwas daje niepowtarzalny smak, barszczu, czy chleba. Często młode kobiety wspominając smak żurku przygotowywanego przez ich babcie kupują to naczynie, by obudzić wspomnienia, mieć namiastkę świata pachnącego dzieciństwem. Wspomina się też chleb „z łopaty” formowany w koszykach słomianych: podkładało się kapuściane lub chrzanu liście. Jak wspominają starsze gospodynie – smak przesiąkniętego chlebem i żarem liścia był prawdziwym rarytasem, który dziś już wiemy, że obrazuje nam tamten prosty świat trudnego, aczkolwiek pełnego smaku życia. Jak mówią: drożdżowe placki z niemielonym serem, ocukrzone z nieubijanymi jajkami, czy bułka drożdżowa z kruszonką, choć są obecne także dziś – nie smakują jak wówczas. Wkładane do pieca były po chlebie, oczywiście żeby nie zmarnować temperatury. Natomiast przed chlebem na posypanym mąką palenisku pieca obowiązkowo piekło się podpłomyki - wyskrobki ciasta chlebowego lub drożdżowej bułki posypane makiem i cukrem lub borówkami. Te, szczególnie wyczekiwane były przez dzieci i do dziś wspominane są chyba z największym sentymentem.

Na pewno można powiedzieć, że w Medyni czerpie się z osiągnięć poprzednich pokoleń, co więcej udoskonala się je i rozwija. Wiara, że mądrości praojców są warte pamiętania uskutecznia pieczołowite ich podtrzymywanie i celebrowanie. To świadomość tożsamości budowanej na tym, co medyńska ziemia od pokoleń daje w darze. To tożsamość budowana, także na lokalnej kuchni, na kuchni „z rodzinnych stron”. Rodzinne strony, to ile razy nie spytać „najlepsze lata naszego życia”, gdzie na podwórku pachniało trawą, a w kuchni długo gotowanym i długo ciepłym jedzeniem. Dlatego też promowanie Medyni, jako miejscowości z pomysłem, wizją i potencjałem - opartymi na tradycjach, także tych kulinarnych jest działalnością uzasadnioną. Czuje się, że natura jest domem człowieka, a ten jej ostatnim, ale najszczęśliwszym ogniwem. Wszystko, czego nam trzeba, w niej znajdujemy. Pieniądze nigdy tu nie wygrywały głównej roli – bo nigdy ich nie było. Jednak zwyczajne zwyczaje jedzenia wspólnie, jedzenia zdrowo pozostały. Pozostał zachwycający obcych zwyczaj wypiekania jedzenia w glinianych oryginalnie własnych naczyniach. Specjalnością są wspomniane dania z glinianej misy lub siwakowego garnka z pokrywą, w których w ognisku przyrządza się potrawy również z tego, co medyńska ziemia i miejscowe lasy mają dla człowieka teraz. Do potraw przyrządzanych „w glinie” nie trzeba koniecznie dużej ilości tłuszczu, ani wielu sztucznych przypraw, gdyż proces pieczenia koreluje z oddającym w tym czasie wodną parę naczyniem. Kiedyś głównymi przyprawami i dodatkami było to, co rosło w letnim ogródku. Teraz zmieniające się trendy nie omijają także Medyni, lecz gliniane naczynia pozwalają ograniczać dodatki i sprawiają, że mięso ma szansę mieć smak soczystego mięsa, a warzywa to wciąż tamte warzywa z letniego ogródka.

Dziś wciąż celebruje się przyrządzanie wielu tych dań, choćby pieczone na ogniu ziemniaki. To jedno z tych dań, które kochają mieszkańcy, a które zachwyca przyjezdnych. Jak i inne dania jest najlepsze, kiedy można się nim cieszyć wspólnie, ale ma tę zaletę, że wokół niego i wokół ogniska, na którym stoi gliniany z nimi garnek gromadzi wszystkich żądnych wrażeń miłośników sentymentalno kulinarnych przeżyć, którzy posiadają świadomość także wartości kulturowej tej potrawy.

Ziemniaki z cebulą i boczkiem pieczone w medyńskim glinianym garnku pod darnią na żywym ogniu. 
Są daniem typowo lokalnym, z racji długiej tradycji wytwarzania tu glinianych naczyń i stosunkowo niedrogich składników. Najczęściej pieczone były w okresie jesiennym, po wykopkach. Są chyba najpyszniejszym daniem z ziemniaków na świecie. Gliniane naczynie szczelnie przykryte wykopanym kawałkiem trawy wraz z ziemią sprawia, że wewnątrz w czasie pieczenia kumuluje się cały aromat przenikających się wzajemnie składników. Czy potrawa jest gotowa sprawdza się w rytualny wręcz sposób przebijania darni cienkim patykiem i wąchania, czy już pachnie wystarczająco przypieczonymi składnikami. Zwykle jest to bardzo emocjonujący moment, gdyż walory estetyczne palącego się ogniska i glinianego w ogniu naczynia bardzo wzmagają apetyt. Ziemniaczki podaje się ze zsiadłym mlekiem, twarożkiem lub śmietanką.

Degustacje dań tradycji lokalnej przygotowanych przy użyciu glinianych naczyń – jak to niegdyś bywało, pogawędki przy piecu chlebowym, w którym owe dania się właśnie pieką, są emocjonującym przeżyciem zarówno dla miejscowej społeczności, jak i dla przyjezdnych gości. Budzą się wspomnienia o dawnych czasach, kiedy sąsiadka odwiedzała sąsiadkę, a gdy na pogaduszki nie było za dużo czasu, zawsze zdążyły przynajmniej przysiąść, chociażby na progu, o czasach, kiedy przeżyć w dużym stopniu pozwalała pomoc sąsiedzka i kiedy zażyłość między ludźmi pozwalała dzieciom do sąsiadek mówić - ciociu.

Doznać tego wszystkiego można podczas corocznie organizowanego Jarmarku Garncarskiego, odwiedzając Zagrodę Garncarską lub po prostu Medynię. Bogate w ekspresję emocjonalną opowieści o daniach zdrowych, pachnących lasem, czy łąką – daniach pochodzących z natury, która była szansą na przetrwanie, daniach jak nigdy już potem przynoszących ludziom radość. Przywoływanie legend, przysłów, piosenek ludowych budzi do refleksji nad zmieniającym się światem i człowiekiem. Kosztowanie dawnych, zapomnianych dań, powstałych z darów matki ziemi - jak niegdyś, daje możliwość przeniesienia się do tamtego czystego, mającego smak świata. Dzieciom zaś, opowiada się z westchnieniem, jakby rodziła się potrzeba budowania rodzinnych fundamentów dla tożsamości potomków.    

Nie można zapominać o przeszłości, bo właśnie dzięki niej wiemy, kim jesteśmy, a to, co robimy teraz, ma silne stabilne fundamenty w czasach naszych ojców. Dziś rzemiosło stanowi raczej wartość kulturową, jedzenie traktuje się podobnie, jak zjawisko społeczno kulturowe, które odgrywa ważną rolę w relacjach między ludźmi. Mówi o tym, kim są, co jest dla nich ważne, jakie mają priorytety. Dotychczasowa interpretacja powiedzenia: przez żołądek do serca wydaje się być zbyt banalna, ale na pewno przez żołądek, który jest drugim sercem człowieka można trafić do jego głowy. Połączenie tych dwóch dziedzin rzemiosła i kuchni stawia Medynię na ponadprzeciętnym miejscu w ofercie turystycznej Polski i Podkarpacia. Mieści się bowiem w pojęciach turystyki kulturowej, ekologicznej, kulinarnej, daje przestrzeń modnym ruchom jedzeniowym jak slow food, kulturze foodies itp., które stają się szansą rozwoju dla małych miejscowości, bo trafnie i prawdziwie odpowiadają na aktualne ludzkie potrzeby.

 W dobie postępującej w każdej dziedzinie życia globalizacji warto zdać sobie sprawę, co nas odróżnia od innych i to traktować, jako wartość najwyższą w ocenianiu tego, skąd jesteśmy. Przeobrażenie medyńskiego garncarstwa - ostatnio raczej pamiątkowego w garncarstwo użytkowe, czyli takie, które będzie szło przez życie wraz z człowiekiem i jemu będzie służyło jest sięganiem do czasów zaprzeszłych. Stąd służba ta, nie powinna być oparta jedynie na zwykłym użytkowaniu martwych rzeczy, lecz na codziennym przypominaniu skąd jesteśmy i dokąd może nas pamięć o tym lub nie zaprowadzić. Miłość do rodzimej ziemi, do możliwości korzystania z jej potencjału i pracy rąk ludzkich to idea, na bazie której powinna być odbierana i interpretowana Medynia.

BonAppetitMedynia.bloog.pl

Blog utworzony przez członkinię KGW Medynia Gł

Kazimiera O. z Koło Gospodyń Wiejskich Medynia Głogowska

Udostępnij na facebook!

Gall Anonim

Bardzo dobry tekst, będę polecać!

2

8 gru 2015, 09:50:34

Kazimiera O. z Koło Gospodyń Wiejskich Medynia Głogowska

To bardzo miłe dla amatora usłyszeć komplement od profesjonalisty. Dziękujemy!

1

7 gru 2015, 15:35:16

Magdalena S.

Pani Kazimiero, wielu profesjonalistów nie potrafi pisać tak wartościowo, jak robi to Pani!

2

8 gru 2015, 09:10:26

Przeczytaj również wszystkie artykuły z kategorii >

Runy: Szept pradawnej magii

Ludzka fascynacja magicznymi symbolami sięga najdawniejszych czasów i jest głęboko zakorzeniona w naszej kulturze, religii i mitologii. Symbole takie jak pentagram, oko Horusa czy runy nordyckie były postrzegane jako nośniki tajemnej wiedzy, ochrony lub mocy. Ich siła tkwiła nie tylko w znaczeniu, ale także w aurze tajemnicy, która je otaczała. Dla wielu ludzi magiczne znaki stanowiły pomost między światem materialnym a duchowym, dając poczucie wpływu na los czy naturę. Do dziś pozostają one źródłem inspiracji i intrygi, zarówno w ezoteryce, jak i w popkulturze. Mistyka run: Jak korzystać z symboliki nordyckich run i ich znaczenia. Runy fascynują ludzi od wieków. Te tajemnicze znaki to starożytny alfabet, który z czasem zyskał również znaczenie magiczne i wróżebne. Dziś powracają do łask nie tylko wśród ezoteryków, ale i w codziennym stylu – od tatuaży po biżuterię z przesłaniem. Runy – od pisma do magii Na początku runy pełniły funkcję komunikacyjną – służyły ludom germańskim (w tym nordyckim) do zapisywania krótkich wiadomości na drewnie, kościach, metalu, a najczęściej na kamieniu. To właśnie od tej praktyki pochodzi określenie „kamienie runiczne”. Najstarsze znaleziska pochodzą z II wieku n.e., a ślady runicznych inskrypcji odnaleziono również w Polsce – w Rozwadowie nad Sanem. Jednak ich znaczenie szybko wykroczyło poza zwykłą komunikację. Według nordyckiej mitologii, runy zostały podarowane ludziom przez samego Odyna – boga mądrości, który zawisł na dziewięć dni na Yggdrasilu, Drzewie Świata, by zdobyć ich tajemną wiedzę. Z czasem Wikingowie zaczęli wierzyć, że znaki te mają magiczną moc. Wierzyli, że kryje się za nimi sekretna siła, dlatego używali ich do ochrony, rzucania zaklęć czy odczyniania uroków. Umieszczali je na biżuterii, broni, budynkach, dziobach statków, czy sztyletach. Nieprzypadkowo staronordyckie słowo „run” oznacza „szept”, „tajemnicę” lub „sekret”. Co kryje się w runie? Runy to nie tylko znaki – każda z nich ma własną nazwę, dźwięk oraz symboliczne znaczenie. Najstarszy i najbardziej znany typ pisma runicznego to Futhark, którego nazwa pochodzi od pierwszych sześciu run: Fehu, Uruz, Thurisaz, Ansuz, Raidho, Kenaz. Alfabet ten obejmuje 24 symbole (choć istnieją również warianty z 28 lub 31 znakami). Każda runa ma przypisane określone znaczenie, a także odpowiadający jej kolor, żywioł, drzewo czy zwierzę. Runy odwołują się do emocji, natury i sił boskich. Na przykład: Fehu to runa bogactwa, dobrobytu, ale i przestroga przed chciwością; Uruz symbolizuje siłę, zdrowie i energię seksualną; Thurisaz niesie ochronę, ogromną moc i ostrzega przed przeciwnościami losu; Ansuz łączy się z mądrością przodków, inspiracją i komunikacją duchową; Raidho oznacza podróż – zarówno fizyczną, jak i duchową; Kenaz to światło i ogień, kreatywność oraz seksualne pożądanie. Tak wygląda pełny Futhark Starszy: ᚠ – Fehu ᚢ – Uruz ᚦ – Thurisaz ᚨ – Ansuz ᚱ – Raidho ᚲ – Kenaz ᚷ – Gebo ᚹ – Wunjo ᚺ – Hagalaz ᚾ – Nauthiz ᛁ – Isa ᛃ – Jera ᛇ – Eihwaz ᛈ – Perthro ᛉ – Algiz ᛋ – Sowilo ᛏ – Tiwaz ᛒ – Berkano ᛖ – Ehwaz ᛗ – Mannaz ᛚ – Laguz ᛜ – Ingwaz ᛞ – Dagaz ᛟ – Othala Runy w praktyce Choć runy zniknęły z powszechnego użycia około roku 1000, w Skandynawii stosowano je aż do XV wieku. Dziś ich symbolika przeżywa prawdziwy renesans. Pojawiają się w ezoteryce, modzie, sztuce i popkulturze – od Tolkiena po biżuterię. Obecnie runy wykorzystywane są także w praktykach wróżebnych, do tworzenia tzw. skryptów runicznych – czyli kombinacji kilku znaków wspierających określone intencje: miłość, zdrowie, ochronę czy sukces. Takie skrypty można wykonać samodzielnie; podobnie jak runy – ważne jednak, aby odpowiednio oczyścić runy przed użyciem. Wystarczy pozostawić je na całą noc w blasku pełni księżyca, następnie umyć wodą ze studni, a potem zakopać w ziemi na dziewięć dni, by napełniły się energią. Runy można zapisywać na papierze, ryć w drewnie, metalu, kamieniu czy skórze. Coraz popularniejsze staje się zapisywanie swojego imienia za pomocą run – taki „runiczny podpis „działa jak talizman i przyciąga szczęście. Ważne jednak, by nosić go zawsze przy sobie. A czy runy naprawdę działają? Sprawdźmy to samodzielnie – oto kilka popularnych skryptów: • Na znalezienie pracy: Jera – Othala – Berkano • Na przyciągnięcie pieniędzy: Fehu – Ehwaz – Hagalaz – Uruz • Na poprawę zdrowia: Perthro – Raidho – Uruz – Algiz • Na szczęście w związku: Tiwaz – Ehwaz – Berkano – Ehwaz – Othala • Na spełnienie marzeń: Ansuz – Jera – Fehu Zarówno jako estetyczne symbole, jak i duchowe narzędzia, runy idealnie wpisują się w nowoczesny trend poszukiwania głębszego znaczenia i kontaktu z intuicją. Może dlatego tak często pojawiają się na naszych palcach, w kieszeniach, tatuażach czy w mieszkaniach. Aleksandra Koronna Czytaj dalej

„Szlakiem Płonących Zniczy Pamięci”

To był wyjątkowy dzień na naszej narodowej mapie pamięci. Powspominajmy. Obchodzimy wówczas zarówno Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, czyli tradycyjne święto Matki Bożej Zielnej, jak i Święto Wojska Polskiego, które przypomina nam o zwycięstwie w Bitwie Warszawskiej — tzw. „Cudzie nad Wisłą”. W tym roku minęła już 105. rocznica tego wydarzenia.  W Pisarzowicach, jak co roku, ten dzień (15 sierpnia) miał szczególny wymiar. Po Mszy Świętej mieszkańcy, członkinie KGW „Strażniczki Tradycji”, rodziny poległych żołnierzy, goście z okolicy oraz zespół „Pisarzowianki” zgromadzili się pod Pomnikiem Pamięci, by oddać hołd bohaterom naszej miejscowości. Wspólną modlitwę poprowadzili ks. proboszcz Janusz Gacek oraz ks. Marian. Po jej zakończeniu poświęcono nowe tablice pamiątkowe, na których umieszczono kolejne 19 nazwisk mieszkańców Pisarzowic poległych w I wojnie światowej. Wśród nich znalazło się dwóch synów Jerzego II Andrzeja Bulowskiego, dziedzica Górnego Dworu: • Stanisław Leon Bulowski – kapral, urodzony 11.04.1896 r., poległ 7.10.1915 r. jako żołnierz V Dywizji Strzelców Polskich. • Józef Bulowski – urodzony 8.01.1895 r., zginął w 1920 r. pod Ufą na Kaukazie jako pułkownik V Dywizji Strzelców Polskich (tzw. Dywizji Syberyjskiej). Pośmiertnie odznaczony Orderem Virtuti Militari. Z ustaleń pasjonatów lokalnej historii wynika, że w I wojnie światowej zginęło 77 mieszkańców Pisarzowic, a w II wojnie – 29 osób, w tym trzy kobiety, które poniosły śmierć w obozie koncentracyjnym, oraz Jerzy Krzemień, dziedzic Dolnego Dworu. Nazwiska poległych zostały odnalezione dzięki rodzinom, proboszczowi i mieszkańcom. Dziś, po latach, znów można je przeczytać i przywołać w pamięci. Bo choć odeszli młodo, w tragicznych okolicznościach – walcząc daleko od rodzinnego domu – to ich ofiara nigdy nie powinna zostać zapomniana. Cześć ich pamięci. Warto przypomnieć, że Pomnik Pamięci w Pisarzowicach powstał w 1989 roku z inicjatywy Rady Sołeckiej, sołtysa Stanisława Peszela oraz burmistrza Mariana Treli. Od kilku lat 15 sierpnia mieszkańcy spotykają się tutaj dzięki inicjatywie KGW „Strażniczki Tradycji” w ramach wydarzenia „Szlakiem Płonących Zniczy Pamięci”. W tym roku swoją obecnością uroczystość uświetnili m.in. Bartłomiej Bulowski z rodziną – potomek rodu Bulowskich – a także rodziny pani Jadwigi Pawlusiak i innych pisarzowian. To budujące, że z roku na rok coraz więcej osób – także dzieci – bierze udział w tych chwilach zadumy i pamięci. Bo przecież, jak mówi znane przysłowie: „Naród, który nie zna swojej przeszłości, nie ma przyszłości.” Foto: Beata G., Tomasz Tobiasz Tekst: C. Puzoń   Czytaj dalej

Dzieci tyją, szkoły odpuszczają ?

Mamy kryzys aktywności Coraz więcej dzieci boryka się z nadmierną masą ciała, a ich sprawność fizyczna pozostawia wiele do życzenia. Szkoły, zamiast motywować do ruchu, coraz częściej przymykają oko na absencję na WF-ie, a rodzice – zamiast wspierać aktywność – wręcz ją ograniczają. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu dzieciaki biegały po podwórkach, grały w piłkę, wspinały się na drzewa. Dziś trudno im wykonać prosty skłon czy przewrót w przód. Statystyki są bezlitosne: odsetek dzieci z nadwagą i otyłością wzrósł z około 10% w latach 90. do ponad 20% obecnie – a niektóre dane wskazują nawet na 30%. WF pod presją – nauczyciele łagodzą wymagania Z powodu pogarszającej się formy uczniów, nauczyciele wychowania fizycznego zmuszeni są do obniżania wymagań. Dzieci nie radzą sobie z ćwiczeniami, które jeszcze dekadę temu nie stanowiły problemu. Wielu nauczycieli przyznaje, że ocena z WF-u coraz częściej zależy bardziej od obecności niż od faktycznych umiejętności. Lawina zwolnień – astma, skrzywienia, "słaba kondycja" Zwolnienia lekarskie z WF-u stały się wręcz normą. Nauczyciele opowiadają o rosnącej liczbie zaświadczeń od pulmonologów (astma), ortopedów (problemy z kręgosłupem), a nawet okulistów i kardiologów. Choć wiele z tych schorzeń wcale nie wyklucza aktywności fizycznej, dzieci znikają z zajęć, zanim na dobre się one rozpoczną. Wielu uczniów otwarcie przyznaje, że... po prostu im się nie chce. Problemy nie tylko zdrowotne U dziewcząt niechęć do ruchu często nie wynika ze stanu zdrowia, a z dbałości o wygląd. Obawy przed rozmazanym makijażem, spoconą skórą czy zniszczonym manicure potrafią skutecznie zniechęcić do ćwiczeń. Kultura siedzenia Źródeł problemu należy szukać również w domach. Dzieci coraz częściej przejmują bierny styl życia swoich rodziców. Zamiast ruchu – ekran. Zamiast spaceru – kolejny odcinek serialu. Jeśli dorośli nie dają dobrego przykładu, trudno oczekiwać, że młodsze pokolenie będzie miało inne nawyki. Fałszywy obraz wyników Mimo wszystko, świadectwa pełne są wysokich ocen – także z WF-u. To jednak tylko iluzja. Po wejściu do szkół średnich, uczniowie nagle zderzają się z rzeczywistością, która brutalnie weryfikuje ich możliwości. Na papierze wszystko wygląda świetnie. W praktyce – dzieci nie potrafią wykonać podstawowych ćwiczeń – mówią nauczyciele. – Zamiast motywować do ruchu, system oświaty niechcący cementuje bierność.   Czytaj dalej

Festiwal „A kto nam zabroni” w Wiśle – muzyka, pasja i srebrna energia!

To było cudowne wydarzenie. W Wiśle nie dało się nie zauważyć radości – ze sceny Amfiteatru im. Stanisława Hadyny rozbrzmiewały muzyka, śpiew i śmiech, które wypełniły cały park i jego okolice. Wszystko za sprawą Festiwalu „A kto nam zabroni” – wyjątkowego wydarzenia odbywającego się w ramach projektu Silver Silesia. Festiwal to przede wszystkim święto aktywności i talentu seniorów. Jego głównym celem jest pokazanie, że emerytura to nie koniec przygód, a dopiero początek nowych pasji! Do Wisły zjechało aż 38 wykonawców: zespoły regionalne, wokalne, taneczne, soliści oraz recytatorzy – wszyscy pełni zapału i gotowi do zaprezentowania swoich artystycznych umiejętności. Konkurs odbywał się w czterech kategoriach: taniec, muzyka, słowo i rękodzieło. Był to już trzeci i finałowy przystanek festiwalowej trasy (po Dąbrowie Górniczej i Częstochowie). Gminę Wilamowice godnie reprezentowały dwa zespoły: Zespół Śpiewaczy „Echo” z Hecznarowic oraz Zespół Regionalny „Pisarzowianki”. Na scenie dali z siebie wszystko – zarażali energią, uśmiechem i piękną muzyką. W trakcie wydarzenia można było również podziwiać wyjątkowe prace rękodzielnicze, które rywalizowały w konkursie. Pojawił się także znany i lubiany kucharz, restaurator oraz osobowość telewizyjna – Remigiusz Rączka, który przyciągnął tłumy fanów. Wieczór zakończył się koncertem gwiazdy – Damiana Holeckiego. Występ porwał wszystkich – parkiet pod sceną był pełen tańczących i śpiewających uczestników. Nikt nie myślał o powrocie do domu, tym bardziej, że pogoda dopisała, a atmosfera była po prostu magiczna. Wracając do autobusu, każdy miał w sobie niezmierzone pokłady pozytywnej „srebrnej” energii i poczucie, że tego dnia wszyscy byli zwycięzcami. Organizatorzy wydarzenia: Wojciech Saługa – Marszałek Województwa Śląskiego, Śląskie. Pozytywna Energia, Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej Województwa Śląskiego. Partnerzy: Wiślańskie Centrum Kultury, Uniwersytet Jana Długosza w Częstochowie, Pałac Kultury Zagłębia, Muzeum – Górnośląski Park Etnograficzny w Chorzowie, Wodociągi Ziemi Cieszyńskiej. Tekst: C. Puzoń Zdjęcia: Martyna   Czytaj dalej

Wieś z chłopa nie wyjdzie…

Znają Państwo powiedzenie: „Chłop ze wsi wyjdzie, ale wieś z chłopa nigdy”. Niektórzy takim określeniem czują się obrażeni, inni poniżeni, aczkolwiek taki odruch ostatnio, jakby zanikał. W moim przypadku, jak w tytule – wieś ze mnie nie wyszła, a to chyba dlatego, że w mieście spędzałem mniej czasu niż na wsi.             Miasto było dla mnie sypialnią, bo w okresie pracy zawodowej większość dnia spędzałem na wsi z młodzieżą, kobietami i „chłopami” na terenie kilku gmin w powiecie.   Jak mało kto poznałem ich mentalność, a niektórzy sami obnażyli swe oblicze i dlatego pozwalam sobie co nieco pochwalić i niestety co trzeba skrytykować.     Nie akceptuję chamstwa, obłudy i hipokryzji, a wobec osób nadużywających takie cechy czuje wręcz obrzydzenie, szczególnie wobec tzw. „chorągiewek”.     To tacy, którzy zmieniają swe upodobania niemalże wrodzone poglądy i charakter, jak chorągiewki na wietrze. Dla mnie człowiek powinien mieć wartość jak moneta, bez względu czy widzimy jej rewers, czy awers.    Niestety, ja zauważam coś innego…Czy Państwo widzą to samo, co ja – czy podzielają Państwo moją opinię?     Nie tak dawno, niemal w każdym gospodarstwie były krowy, trzoda, drób… była sieć sklepów i punkty skupu produktów rolnych, gwarantujących zbyt mleka, mięsa, zbóż, ziemniaków. Jak szybko zmienił się krajobraz wsi, infrastruktura, estetyka podwórek i tzw. „chłoporobotnika” wizerunek.    Nie tak dawno słyszało się na wiejskich zebraniach pytania wyrażające krytykę: „Jak to jest, żeby litr mleka kosztował mniej, niż litr gazowanej wody”? Żeby kupić litr „ropy” paliwa do ciągnika, trzeba sprzedać dwa litry mleka…to absurd wykrzykiwano !   Jaka jest dziś relacja cen w porównaniu do cen sprzed kilkudziesięciu lat?  To wiedzą hodowcy, dziś właściciele farm, których jest średnio jeden w gminie, a statystycznie jeden na 11-14 tys. mieszkańców wsi.    A co my – mieszkańcy wsi? Mamy wszelkie produkty, jakie chcemy, także mleko w kartonach przydatne do spożycia przez 21 dni. Nie jest problemem, że z tego mleka nie uzyskamy kwaśnego, bo w sklepach kefiru pod dostatkiem. Jest maślanka i śmietany o zróżnicowanym procencie oraz wszelkie twarożki. Biorąc pod uwagę częste promocje, no to pozostaje współczuć babciom ich trudu i znoju.    Czy na pewno wszyscy współczują, czy może czegoś żałują?  Wiarygodną odpowiedzią może być opinia o dawnym przetwórstwie mięsa w postaci kiełbas, salcesonów, wędzonych boczków i szynek. Dzisiejsze wypełnione w pełni wędlinami, niemal pękające w szwach gabloty chłodziarek w marketach, to jakby jednolity wyrób, a może smak nam się zmienił?      Niewiele zmieniły się pola i lasy, ale „od oka”. Pola w znacznym stopniu są dzierżawione i tylko kwestia czasu, aby znikły miedze, na których trzymane na postronkach krówki ponad pół wieku temu pasały osoby starsze.    Dziś kobiety mieszkające na wsi, to nie „kobity ze wsi”, nie „wiejskie baby”, to Panie w swej aparycji nieróżniące się od mieszkanek miast, niekiedy lepiej się prezentujące stylem ubioru i makijażu. Dziś mieszkanki wsi postrzegamy, jako Panie zorganizowane w Stowarzyszeniach, Kołach Gospodyń Wiejskich.   Mimo, że w czasach PRL organizacje KGW istniały ( ich rodowód to 1866 r.) to te dzisiejsze są finansowo bardzo dowartościowane. Te dawniejsze organizacje, które znam, z którymi w pewnym sensie współpracowałem, były ideologicznie bliskie swej statutowej roli. Bardzo dużo inicjatyw i działań podyktowanych było potrzebami lokalnych mieszkańców, szczególnie nakierowanych na potrzeby gospodyń i wiejskich dzieci. Kobiety uaktywniały swe środowiska poprzez kursy, szkolenia, poprzez konkursy gospodynie (mieszkanki wsi) ze sobą rywalizowały, poprzez prenumeratę czasopism dla kobiet realizowano zagadnienia oświatowe, organizowano wakacyjną opiekę nad dziećmi tzw. dziecińce, prowadzono wypożyczalnie naczyń oraz rozprowadzano wśród rolników kurczęta, nasiona, paszę.      Tych działań nie dofinansowywało Państwo, jak dzieje się to obecnie. Stroje ludowe w duchu patriotyzmu wyrażały region, a dzisiejsze stroje są wyrazem własnych gustów, pomysłów i tzw. „widzimisię” ( gdy wśród 12-ki, 11 ma spódnice do pół łydki, a jedna mini, to jak to rozumieć )      Dziś trendem w działalności KGW są kulinaria, bo sprzyja temu polityczny klimat. Nie rozumiem, dlaczego od kilku dekad rządzący, nie dopatrują się potrzeby troski o zachowanie lokalnych pamiątek.       Zastanawiam się, czy od wielu lat zmasowane działania z ogromnym dofinansowaniem organizacji kobiecych na rzez rzekomej ludowej tradycji ukierunkowanej wyłącznie na zagadnienia kulinarne, nie są działaniami dywersyjnymi obcych służb.        Znamy z historii, jak jedli pili i popuszczali pasa ( początek XVIII wieku ). Wiemy, że w 1772 r. skończyło się to rozbiorem Polski. Czy nie grozi nam to kolejny raz, gdy dzisiejsze polityczne spory poddamy głębszej analizie?        Zamiast zadbać i zabezpieczyć pozostające w wielu domach, rodzinach pamiątki w postaci dokumentów, zdjęć- nikt nie dostrzega zagrożenia ich utraty?  W czym tkwi problem, aby poprzez działające organizacje, powstające świetlice tworzyć kroniki, biografie miejscowości z zachowaniem pamięci o osobach szczególnych uzdolnień, kwalifikacji lub twórczego dorobku ująć w wybranej formie?  Może wystarczyło by wygospodarować szufladę, półkę w szafie, by przechować pamiątki minionych czasów, jeżeli tak dużo słyszymy o tym, że mamy szacunek do naszych babć – czy tylko w obszarze kulinarnym?      Szanowne Panie – czy nie ośmieszacie się swymi wypowiedziami o rzekomych produktach tworzonych na bazie notatek babć? Kiedykolwiek jestem na festynie gdzie rywalizują w konkursach kulinarnych „gosposie” i podkreślają, iż produkt jest tradycją, to pytam: która z członkiń może sprzedać jajka od własnych kurek? Pytaniem takim wzbudzam zaskoczenie i słyszę odpowiedź, że one jajka kupują.  Kupują także mleko, śmietanę, makaron, smalec, wszelkie wyroby wędliniarskie i oczywiście chleb, aby serwować pajdy chleba ze smalcem i plasterkiem ogórka – nie kiszonego we własnym gospodarstwie i nie ze sklepu – kupują, jak mówią w marketach  ( pomijam nazwę ).     Pamiętam, jak pół wieku temu podczas dożynek, gdy cenzurowano to i owo, zespoły śpiewacze nie szczędziły krytyki wobec lokalnych włodarzy. Krytyki nie szczędziły kabarety, a dziś gdy mamy demokrację i ogrom politycznych sporów, ludowe zespoły nie podejmują krytyki żadnej partii od kilkunastu lat. Mimo, że politycznych dyskusji  z jaskrawymi i zróżnicowanymi opiniami w rodzinach jest „pod sufit”, to ludzie zachowują się, jak wspomniane wcześniej chorągiewki.         Czy członkinie organizacji kobiet wdzięczne za finansowe wsparcie robią to co robią, bo taka koniunktura, taka moda i zapotrzebowanie, a przy tym jest wesoło,  bo „pijmy żywcem, aż się okocim”, ma swój sens.     Zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego jest tak głęboki upadek kulturowych wartości, szacunku do autentycznej ludowej tradycji.     Szacunek do wartości patriotycznych jest zauważalny, ale wskazane kwestie w obszarze ludowej kultury, są moim zdaniem zaniedbaniem resortu rolnictwa.    Moja wieś i moje miasto, niczym jak tytuł kwartalnika są nierozdzielne. Choć mieszkam w mieście, to pochodzenia ze wsi nie da się pominąć, bynajmniej mnie.    Dostrzegam plusy i minus i co gorsze wiele znaków zapytania, wiele niewiadomych, które pozornie łatwe do rozwiązania, rozwiązywane nie są – i dylemat – dlaczego?  Może czytelnicy mają własne przemyślenia, sugestie. Jeśli tak - podzielcie się Państwo poprzez Redakcję nie tylko ze mną.     Niech piszą Ci, co ze wsi nie wyjdą oraz Ci, którzy ze wsi wyszli, ale wieś jest w nich nadal dosłownie i przenośni.                                                                            Marian Kwiecień     Czytaj dalej

Trwa przekierowywanie...

Trwa przetwarzanie ...

Twój kłos został poprawnie oddany!

Twój kłos został usunięty!

Wystąpił błąd podczas kłosowania. Twój kłos nie został oddany!

Plik jest zbyt duży, dozwolona wielkośc to max 10MB.

Aktualnie trwa modernizacja sklepu.
Zapraszamy już wkrótce!

Korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies użytkownik może kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszego serwisu internetowego, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje stosowanie plików cookies.

Zamknij