O nas

0 1
Kłosuj Komentuj Ulubione

HISTORIA JAGNY

Historia

Działalność tłuchowskiego Koła Gospodyń Wiejskich została zainicjowana w 1968 roku i skupiała się przede wszystkim na ułatwianiu codziennego życia na prowincji oraz usprawnianiu funkcjonowania gospodarstw.
Z ramienia Spółdzielni Kółek Rolniczych (SKR), którym formalnie podlegało Koło, wyznaczone członkinie zajmowały się zbieraniem zamówień, a następnie dystrybucją wśród rolników piskląt drobiu, pasz, sadzonek drzew owocowych. Wszystkie te „dobra" były w tamtych czasach niedostępne w sprzedaży detalicznej, a ich zakup stawał się możliwy jedynie za pośrednictwem KGW.
- W ten sposób nasza koleżanka zajmująca się rozprowadzaniem materiału szkółkarskiego, mimo woli dorobiła się bardzo dużego sadu - śmieje się Przewodnicząca Koła, Maria Niżdzińska. - Wszelkie zamówione, a potem z różnych powodów nieodebrane drzewka i krzewy, które szkoda było jej wyrzucić, sadziła po prostu u siebie.
20 kwietnia 1975 roku, jak donosi zapis z kroniki we wsi „uruchomiony został magiel elektryczny zakupiony staraniem KGW za sumę 13 tysięcy zł". Możliwość skorzystania na miejscu z takiego urządzenia była dużym udogodnieniem, a samo posiadanie go wprowadzało do wsi powiew nowoczesności.

Instruktorzy z SKR organizowali dla Koła liczne kursy i szkolenia z zakresu prowadzenia gospodarstwa domowego począwszy od gotowania i pieczenia po szycie i haftowanie. W czasach, gdy dostęp do telewizji oraz czasopism o tematyce kulinarnej był ograniczony, kobiety chętnie wymieniały się między sobą przepisami, pozyskując w ten sposób sprawdzone receptury. Z tych samych powodów lubiły wspólnie pichcić i eksperymentować.
- Najpierw spotykałyśmy się w domach prywatnych, co rusz, gdzie indziej. W mieszkaniach członkiń odbywały się szkolenia i wykłady, ale też liczne potańcówki, a nawet bale sylwestrowe. Potem, gdy zrobiło się nas naprawdę dużo przydzielono nam salę w Gminnym Ośrodku Kultury i w końcu miałyśmy miejsca do woli - opowiada Przewodnicząca.

Członkinie stanowiły faktycznie całkiem pokaźną grupę. „Aktywna działalność KGW w Tłuchowie zjednuje sobie sympatię wśród gospodyń naszej wioski. Coraz więcej pań wyraża chęć wstąpienia do Koła. Zwiększyła się liczba członkiń KGW do 76 osób" (zapis z kroniki, 9 stycznia 1970 rok). Dziesięć lat później liczba ta wzrosła do 109 członkiń i ze względów praktycznych Koło zostało podzielone na dwie grupy.

KGW aranżowało we wsi rozmaite wydarzenia kulturalne i towarzyskie. Okazją do wspólnych spotkań, zabawy, występów artystycznych był Dzień Kobiet, Majówka, Dzień Matki, Święto Plonów, Karnawał. Przy Kole działał ludowy zespół pieśni i tańca, który uświetniał swoimi występami okoliczne imprezy.
Członkinie chętnie brały udział w popularnych wówczas konkursach, prześcigając się, a to w pielęgnacji ogródków przydomowych, uzyskaniu jak największej liczby plonów lub „mleka wysokiej jakości", a te szczególnie dbające o porządek miały szansę zostać docenione w konkurencji „Higiena obór", czy „Zadbane obejście".
Dla młodych mam odbywały się pogadanki na temat pielęgnacji niemowląt i metod wychowawczych. Szczególnie cenne były spotkania z lekarzami lub z prawnikiem, gdy każda z nich mogła uzyskać odpowiedź na nurtujące ją pytania.

Koło angażowało się w powszechne wtedy akcje charytatywne, które dziś mogą zaskakiwać i wydawać się nieco dyskusyjne. Tak na przykład „w ramach pomocy walczącemu Wietnamowi KGW zakupiło materiał i uszyło ubranka dla dzieci wietnamskich za sumę 730 zł" (18 czerwca 1970 rok).
„W odpowiedzi na apel obywatelskiego Komitetu Odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie KGW w Tłuchowie wpłaciło kwotę 340 zł na rzecz odbudowy zamku" (10 marca 1972 rok).
„KGW wzięło udział w konkursie pod hasłem „Czytelnicy Przyjaciółki - dzieciom". Członkinie zakupiły i wykonały własnoręcznie odzież dla dzieci za sumę 6234 zł. Dary przekazane zostały dla dzieci przebywających w sierocińcach. W „Przyjaciółce" ukazała się notka z podziękowaniem dla KGW za ten piękny dar" (23 stycznia 1978 rok).

- Koło było bardzo prężne i spełniało istotną rolę oświatową i kulturową w miejscu, gdzie nie było kina, teatru, ani kawiarni. Dzięki niemu do wsi wprowadzane były różne nowinki techniczne, udogodnienia, nie pozostawaliśmy w tyle za miastem - podkreśla Joanna Sosińska.
Kres działaniom położyły zmiany polityczne i gospodarcze, jakie zaszły po 1989 roku. W efekcie prywatyzacji Spółdzielnie Kółek Rolniczych zaczęły szybko podupadać, a Koło Gospodyń, które w „nowych czasach" jawiło się jako przeżytek poprzedniej epoki popadło w niełaskę na najbliższe 10 lat.

Działania

„Drugie życie" Koła zaczęło się od przypadkowego spotkania Joanny Sosińskiej, pracowniczki Urzędu Gminy w Tłuchowie i aktywnej działaczki lokalnej w jednej osobie z panią Laurą Wysocką z Kujawsko - Pomorskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego na włocławskim deptaku.
- To był rok 2003. Szukałam wtedy jakiegoś dobrego pomysłu na promocję naszej gminy. Pani Laura zaproponowała nam udział w konkursie „Zagroda wiejska przyjazna dla środowiska". Podchwyciłam ten pomysł, namówiłam nasze kobiety do uczestnictwa. Wytypowałyśmy 15 gospodarstw. Konkurs był impulsem, który uzmysłowił nam, że mamy dużo energii, pomysłów i po prostu chęć do działania. Reaktywowałyśmy Koło, a Maria Niździńska, która zajęła czołowe miejsce na etapie wojewódzkim konkursu w nagrodę została przewodniczącą Koła - opowiada ze śmiechem pani Joanna.

Koło zrzesza 25 mieszkanek z siedmiu sołectw gminy Tłuchowo. To już nie te czasy, kiedy każda wieś miała swoje KGW liczące dziesiątki, a czasem nawet setkę członkiń.
Pierwszym pomysłem było przywrócenie rangi czynności tak powszedniej i wydawałoby się mało medialnej jak gotowanie. Postawiły na promowanie tradycyjnych potraw ziemi dobrzyńskiej, tych trochę już zapomnianych z długoletnią historią i duszą, robionych w ich domach od pokoleń.
Jedna z członkiń znalazła wtedy na swoim strychu pożółkłą i mocno nadgryzioną przez ząb czasu przedwojenną książkę kucharską. Doprowadziły ją szybko do porządku, bo to prawdziwa, obok ich matek i babek, encyklopedia wiedzy kulinarnej regionu. Stare przepisy z niej zaczerpnięte pozwalają na nowo odkrywać często już zapomniane smaki, wyparte przez nowoczesne menu.
- Niegdyś wieś dobrzyńska była biedna i wiele produktów ciężko było zdobyć. Królowały potrawy na bazie mąki i ziemniaków, posiłki były raczej skromne, niewyszukane. Obecnie wraca się do tych przepisów, bo to przecież nasze dziedzictwo, zapisana w nich jest historia naszych ziem - opowiada Grażyna Jędrzejewska, której kunszt kulinarny został już doceniony na niejednym konkursie.

Specjalnością Koła stały się niezapomniane w smaku pączki dyniowo - ziemniaczane, ciastka zwane „orzechami", kotleciki z grzybów - grzybianki oraz aromatyczna zupa z dyni, która swój specyficzny smak i kolor zawdzięcza dodatkowi pestek śliwek węgierek.
Listy specjałów dopełnia unikatowa nalewka dębowa, wytwarzana, jak sama nazwa wskazuje na bazie kory dębu, o lekko cierpkim smaku i herbacianej barwie. Nie chcą zdradzić tajników wypracowanego metodą prób i błędów przepisu, bo jak mówią „diabeł tkwi w szczegółach" i to właśnie szczypta odpowiednich przypraw decyduje o niepowtarzalnym aromacie. Obecnie zabiegają o wpisanie jej na listę produktów tradycyjnych, co niestety pociąga za sobą masę formalności i wymaga zgromadzenia mnóstwa dokumentacji.
Z powodzeniem biorą udział w licznych festynach i konkursach kulinarnych. W konkursie „Smak Tradycji" organizowanym przez miesięcznik „Wieś kujawsko - pomorska" zupa dyniowa w wykonaniu pani Grażyny Jędrzejewskiej zajęła pierwsze miejsce. Podczas imprezy plenerowej „Gotowanie na polanie", która co roku odbywa się w sierpeckim skansenie otrzymały nagrodę główną w kategorii ciasta - za „orzechy". Co roku biorą też udział w lokalnej imprezie Festiwal Smaku Dobrzyńskiego. Kilkanaście sołectw wystawia wtedy swoje specjały - chleby, mazurki, strucle drożdżowe, kiełbasy domowe i inne przysmaki charakterystyczne dla okolic Dobrzynia nad Wisłą.

Ich umiejętności kulinarne są już powszechnie znane w regionie, w efekcie zaproszenia na festyny i imprezy spływają ciągle wartkim nurtem.
Szczególnej popularności i rozgłosu przysporzył im udział w dwóch prestiżowych wydarzeniach o randze międzynarodowej - Mistrzostwach Świata Juniorów w Lekkoatletyce oraz Rajdzie Samochodowym Orlen.
- Podczas tych imprez miałyśmy swoje stoisko i serwowałyśmy lokalne smakołyki. Żurek, barszcz czerwony, domowy rosół, swojska kiełbasa cieszyły się ogromnym powodzeniem. Atmosfera była wspaniała, a zawiązana w ten sposób współpraca trwa do dziś - opowiada Joanna Sosińska.

W 2006 roku wpadło im w ręce ogłoszenie o konkursie grantowym „Ochrona różnorodności biologicznej szansą dla wsi" organizowanym przez Fundację Wspomagania Wsi. Mimo braku doświadczenia postanowiły spróbować i napisały wniosek. Ku wielkiemu zaskoczeniu ich projekt „Kwiaty w naszych ogrodach - Gmina pachnąca" został nagrodzony dotacją w wysokości 10 tysięcy złotych.
Celem przedsięwzięcia było poprawienie sytuacji materialnej 15 mieszkanek wsi, a jednocześnie zwrócenie uwagi na ochronę wiejskiego dziedzictwa przyrodniczego jakim są tradycyjne wiejskie ogródki kwiatowe, wypierane przez masowo sadzone, a obce na polskiej wsi iglaki. Zakupiły sadzonki i nasiona rodzimych gatunków, od dziesiątek lat obecnych w wiejskich ogródkach - nagietków, aksamitek, malw, rudbekii, kosmosów. Mieszkanki wymieniły się również między sobą kwiatami, które już u nich rosły. Z dostępnych roślin przygotowywały wieńce i bukiety, które prezentowały na wystawach i lokalnych imprezach. Były także z gościnną wizytą w bydgoskim ogrodzie botanicznym. Z kolei pracowniczki ogrodu odkryły we wsi dwa tradycyjne ogródki kwiatowe, które okazały się prawdziwą skarbnicą lokalnych odmian. Materiał nasienny w nich zebrany został przekazany do banku genów.
Uczestniczki projektu zadbały także o miejsca publiczne - wszelkie skwerki, placyki, wolne kawałki ziemi obsadziły mnóstwem kolorowych kwiatów, żeby wieś stała się przyjaźniejsza dla ludzi, dla przyrody.
- Wiadomo, że apetyt wzrasta w miarę jedzenia, więc i my nabrałyśmy wielkiej chęci do realizowania kolejnych projektów. Problemem był brak konta, bo byłyśmy przecież grupą nieformalną. W maju 2008 roku udało się nam zarejestrować Stowarzyszenie Koło Gospodyń Wiejskich „Jagna" - opowiada Joanna Sosińska.

Pokłady energii, jakie w sobie noszą powodują, że nie ma lokalnej imprezy na której nie prezentowałyby się ze swoimi przysmakami. Podczas corocznych Dni Tłuchowa stół przy ich stoisku, aż ugina się od regionalnych specjałów. Kilka lat temu wpadły na pomysł zorganizowania Dni Rodziny, które już na stałe wpisały się w kalendarz lokalnych uroczystości. To wspólna zabawa międzypokoleniowa - potyczki rodzinne, konkursy, tańce.
Ich największą chlubą są wieńce dożynkowe, które nie mają sobie równych w całym województwie. Od momentu kiedy zaczęły je robić co roku dostają pierwszą nagrodę na etapie gminnym, a w konkursie powiatowym i wojewódzkim zawsze zajmują czołowe miejsca.
Każdy wieniec to prawdziwy majstersztyk, przestrzenna rzeźba - raz była to zagroda młyńska (tak duża, że dało się ją przewieźć tylko ciągnikiem), innym razem kościół. To także dwutygodniowa ciężka praca dla 12-14 osób, zdolności manualne i dużo cierpliwości.

Obecnie chcą się skoncentrować na pielęgnowaniu tradycji i osobach starszych, bo tak jak zanika tradycja, tak we współczesnym społeczeństwie nastawionym na kult młodości również osoby starsze spychane są na margines życia.
- We wsi jest bogata oferta kulturalna dla dzieci i młodzieży. Szkoła i Gminny Ośrodek Kultury wręcz prześcigają się w propozycjach. Są dla nich boiska i hala sportowa, niedługo będą Orliki, a ja widzę, że młodzież jest już tym przesycona. O osobach starszych jednak nikt nie myśli, tak jakby nie byli częścią naszej społeczności... A przecież starość nie musi oznaczać siedzenia w domu, jest to okres kiedy można realizować „chowane do szuflady" marzenia, udzielać się społecznie - mówi Joanna Sosińska.

Wigilia dla osób starszych, którą zorganizowały w 2009 roku tylko potwierdziła, że seniorzy chcą się spotykać, rozwijać zainteresowania, robić coś dla innych. Okazało się, że nie przeszkadza, ani zła pogoda, ani inne niedogodności, bo zjawili się tak tłumnie, że sala użyczona przez Urząd Gminy pękała w szwach. Atmosfera była gorąca od śmiechu, pomysłów, propozycji, którymi przybyli sypali jak z rękawa. Mówili o swoich potrzebach, chęci bycia razem, wzajemnej pomocy sąsiedzkiej.

Marzeniem kobiet ze Stowarzyszenia KGW „Jagna" jest zbudowanie z myślą o nich Domu Tradycji, miejsca spotkań i warsztatów, a jednocześnie muzeum dawnej wsi. Mają już nawet projekt budynku, działkę, potrzebne są jeszcze środki na budowę, ale one przecież lubią wyzwania i wierzą, że uda się tę sprawę doprowadzić do końca. Biorąc pod uwagę ich wigor i determinację, nie mam najmniejszych wątpliwości, że w ciągu najbliższych lat w Tłuchowie stanie Dom Tradycji, który będzie centrum kulturalnym wsi z prawdziwego zdarzenia oraz przystanią dla starszych mieszkańców, którzy odnajdą tu przyjaźń, szacunek i należną im uwagę.

 

Joanna S. z Stowarzyszenie Koło Gospodyń Wiejskich "JAGNA"

Udostępnij na facebook!

Przeczytaj również wszystkie artykuły z kategorii >

Runy: Szept pradawnej magii

Ludzka fascynacja magicznymi symbolami sięga najdawniejszych czasów i jest głęboko zakorzeniona w naszej kulturze, religii i mitologii. Symbole takie jak pentagram, oko Horusa czy runy nordyckie były postrzegane jako nośniki tajemnej wiedzy, ochrony lub mocy. Ich siła tkwiła nie tylko w znaczeniu, ale także w aurze tajemnicy, która je otaczała. Dla wielu ludzi magiczne znaki stanowiły pomost między światem materialnym a duchowym, dając poczucie wpływu na los czy naturę. Do dziś pozostają one źródłem inspiracji i intrygi, zarówno w ezoteryce, jak i w popkulturze. Mistyka run: Jak korzystać z symboliki nordyckich run i ich znaczenia. Runy fascynują ludzi od wieków. Te tajemnicze znaki to starożytny alfabet, który z czasem zyskał również znaczenie magiczne i wróżebne. Dziś powracają do łask nie tylko wśród ezoteryków, ale i w codziennym stylu – od tatuaży po biżuterię z przesłaniem. Runy – od pisma do magii Na początku runy pełniły funkcję komunikacyjną – służyły ludom germańskim (w tym nordyckim) do zapisywania krótkich wiadomości na drewnie, kościach, metalu, a najczęściej na kamieniu. To właśnie od tej praktyki pochodzi określenie „kamienie runiczne”. Najstarsze znaleziska pochodzą z II wieku n.e., a ślady runicznych inskrypcji odnaleziono również w Polsce – w Rozwadowie nad Sanem. Jednak ich znaczenie szybko wykroczyło poza zwykłą komunikację. Według nordyckiej mitologii, runy zostały podarowane ludziom przez samego Odyna – boga mądrości, który zawisł na dziewięć dni na Yggdrasilu, Drzewie Świata, by zdobyć ich tajemną wiedzę. Z czasem Wikingowie zaczęli wierzyć, że znaki te mają magiczną moc. Wierzyli, że kryje się za nimi sekretna siła, dlatego używali ich do ochrony, rzucania zaklęć czy odczyniania uroków. Umieszczali je na biżuterii, broni, budynkach, dziobach statków, czy sztyletach. Nieprzypadkowo staronordyckie słowo „run” oznacza „szept”, „tajemnicę” lub „sekret”. Co kryje się w runie? Runy to nie tylko znaki – każda z nich ma własną nazwę, dźwięk oraz symboliczne znaczenie. Najstarszy i najbardziej znany typ pisma runicznego to Futhark, którego nazwa pochodzi od pierwszych sześciu run: Fehu, Uruz, Thurisaz, Ansuz, Raidho, Kenaz. Alfabet ten obejmuje 24 symbole (choć istnieją również warianty z 28 lub 31 znakami). Każda runa ma przypisane określone znaczenie, a także odpowiadający jej kolor, żywioł, drzewo czy zwierzę. Runy odwołują się do emocji, natury i sił boskich. Na przykład: Fehu to runa bogactwa, dobrobytu, ale i przestroga przed chciwością; Uruz symbolizuje siłę, zdrowie i energię seksualną; Thurisaz niesie ochronę, ogromną moc i ostrzega przed przeciwnościami losu; Ansuz łączy się z mądrością przodków, inspiracją i komunikacją duchową; Raidho oznacza podróż – zarówno fizyczną, jak i duchową; Kenaz to światło i ogień, kreatywność oraz seksualne pożądanie. Tak wygląda pełny Futhark Starszy: ᚠ – Fehu ᚢ – Uruz ᚦ – Thurisaz ᚨ – Ansuz ᚱ – Raidho ᚲ – Kenaz ᚷ – Gebo ᚹ – Wunjo ᚺ – Hagalaz ᚾ – Nauthiz ᛁ – Isa ᛃ – Jera ᛇ – Eihwaz ᛈ – Perthro ᛉ – Algiz ᛋ – Sowilo ᛏ – Tiwaz ᛒ – Berkano ᛖ – Ehwaz ᛗ – Mannaz ᛚ – Laguz ᛜ – Ingwaz ᛞ – Dagaz ᛟ – Othala Runy w praktyce Choć runy zniknęły z powszechnego użycia około roku 1000, w Skandynawii stosowano je aż do XV wieku. Dziś ich symbolika przeżywa prawdziwy renesans. Pojawiają się w ezoteryce, modzie, sztuce i popkulturze – od Tolkiena po biżuterię. Obecnie runy wykorzystywane są także w praktykach wróżebnych, do tworzenia tzw. skryptów runicznych – czyli kombinacji kilku znaków wspierających określone intencje: miłość, zdrowie, ochronę czy sukces. Takie skrypty można wykonać samodzielnie; podobnie jak runy – ważne jednak, aby odpowiednio oczyścić runy przed użyciem. Wystarczy pozostawić je na całą noc w blasku pełni księżyca, następnie umyć wodą ze studni, a potem zakopać w ziemi na dziewięć dni, by napełniły się energią. Runy można zapisywać na papierze, ryć w drewnie, metalu, kamieniu czy skórze. Coraz popularniejsze staje się zapisywanie swojego imienia za pomocą run – taki „runiczny podpis „działa jak talizman i przyciąga szczęście. Ważne jednak, by nosić go zawsze przy sobie. A czy runy naprawdę działają? Sprawdźmy to samodzielnie – oto kilka popularnych skryptów: • Na znalezienie pracy: Jera – Othala – Berkano • Na przyciągnięcie pieniędzy: Fehu – Ehwaz – Hagalaz – Uruz • Na poprawę zdrowia: Perthro – Raidho – Uruz – Algiz • Na szczęście w związku: Tiwaz – Ehwaz – Berkano – Ehwaz – Othala • Na spełnienie marzeń: Ansuz – Jera – Fehu Zarówno jako estetyczne symbole, jak i duchowe narzędzia, runy idealnie wpisują się w nowoczesny trend poszukiwania głębszego znaczenia i kontaktu z intuicją. Może dlatego tak często pojawiają się na naszych palcach, w kieszeniach, tatuażach czy w mieszkaniach. Aleksandra Koronna Czytaj dalej

„Szlakiem Płonących Zniczy Pamięci”

To był wyjątkowy dzień na naszej narodowej mapie pamięci. Powspominajmy. Obchodzimy wówczas zarówno Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, czyli tradycyjne święto Matki Bożej Zielnej, jak i Święto Wojska Polskiego, które przypomina nam o zwycięstwie w Bitwie Warszawskiej — tzw. „Cudzie nad Wisłą”. W tym roku minęła już 105. rocznica tego wydarzenia.  W Pisarzowicach, jak co roku, ten dzień (15 sierpnia) miał szczególny wymiar. Po Mszy Świętej mieszkańcy, członkinie KGW „Strażniczki Tradycji”, rodziny poległych żołnierzy, goście z okolicy oraz zespół „Pisarzowianki” zgromadzili się pod Pomnikiem Pamięci, by oddać hołd bohaterom naszej miejscowości. Wspólną modlitwę poprowadzili ks. proboszcz Janusz Gacek oraz ks. Marian. Po jej zakończeniu poświęcono nowe tablice pamiątkowe, na których umieszczono kolejne 19 nazwisk mieszkańców Pisarzowic poległych w I wojnie światowej. Wśród nich znalazło się dwóch synów Jerzego II Andrzeja Bulowskiego, dziedzica Górnego Dworu: • Stanisław Leon Bulowski – kapral, urodzony 11.04.1896 r., poległ 7.10.1915 r. jako żołnierz V Dywizji Strzelców Polskich. • Józef Bulowski – urodzony 8.01.1895 r., zginął w 1920 r. pod Ufą na Kaukazie jako pułkownik V Dywizji Strzelców Polskich (tzw. Dywizji Syberyjskiej). Pośmiertnie odznaczony Orderem Virtuti Militari. Z ustaleń pasjonatów lokalnej historii wynika, że w I wojnie światowej zginęło 77 mieszkańców Pisarzowic, a w II wojnie – 29 osób, w tym trzy kobiety, które poniosły śmierć w obozie koncentracyjnym, oraz Jerzy Krzemień, dziedzic Dolnego Dworu. Nazwiska poległych zostały odnalezione dzięki rodzinom, proboszczowi i mieszkańcom. Dziś, po latach, znów można je przeczytać i przywołać w pamięci. Bo choć odeszli młodo, w tragicznych okolicznościach – walcząc daleko od rodzinnego domu – to ich ofiara nigdy nie powinna zostać zapomniana. Cześć ich pamięci. Warto przypomnieć, że Pomnik Pamięci w Pisarzowicach powstał w 1989 roku z inicjatywy Rady Sołeckiej, sołtysa Stanisława Peszela oraz burmistrza Mariana Treli. Od kilku lat 15 sierpnia mieszkańcy spotykają się tutaj dzięki inicjatywie KGW „Strażniczki Tradycji” w ramach wydarzenia „Szlakiem Płonących Zniczy Pamięci”. W tym roku swoją obecnością uroczystość uświetnili m.in. Bartłomiej Bulowski z rodziną – potomek rodu Bulowskich – a także rodziny pani Jadwigi Pawlusiak i innych pisarzowian. To budujące, że z roku na rok coraz więcej osób – także dzieci – bierze udział w tych chwilach zadumy i pamięci. Bo przecież, jak mówi znane przysłowie: „Naród, który nie zna swojej przeszłości, nie ma przyszłości.” Foto: Beata G., Tomasz Tobiasz Tekst: C. Puzoń   Czytaj dalej

Dzieci tyją, szkoły odpuszczają ?

Mamy kryzys aktywności Coraz więcej dzieci boryka się z nadmierną masą ciała, a ich sprawność fizyczna pozostawia wiele do życzenia. Szkoły, zamiast motywować do ruchu, coraz częściej przymykają oko na absencję na WF-ie, a rodzice – zamiast wspierać aktywność – wręcz ją ograniczają. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu dzieciaki biegały po podwórkach, grały w piłkę, wspinały się na drzewa. Dziś trudno im wykonać prosty skłon czy przewrót w przód. Statystyki są bezlitosne: odsetek dzieci z nadwagą i otyłością wzrósł z około 10% w latach 90. do ponad 20% obecnie – a niektóre dane wskazują nawet na 30%. WF pod presją – nauczyciele łagodzą wymagania Z powodu pogarszającej się formy uczniów, nauczyciele wychowania fizycznego zmuszeni są do obniżania wymagań. Dzieci nie radzą sobie z ćwiczeniami, które jeszcze dekadę temu nie stanowiły problemu. Wielu nauczycieli przyznaje, że ocena z WF-u coraz częściej zależy bardziej od obecności niż od faktycznych umiejętności. Lawina zwolnień – astma, skrzywienia, "słaba kondycja" Zwolnienia lekarskie z WF-u stały się wręcz normą. Nauczyciele opowiadają o rosnącej liczbie zaświadczeń od pulmonologów (astma), ortopedów (problemy z kręgosłupem), a nawet okulistów i kardiologów. Choć wiele z tych schorzeń wcale nie wyklucza aktywności fizycznej, dzieci znikają z zajęć, zanim na dobre się one rozpoczną. Wielu uczniów otwarcie przyznaje, że... po prostu im się nie chce. Problemy nie tylko zdrowotne U dziewcząt niechęć do ruchu często nie wynika ze stanu zdrowia, a z dbałości o wygląd. Obawy przed rozmazanym makijażem, spoconą skórą czy zniszczonym manicure potrafią skutecznie zniechęcić do ćwiczeń. Kultura siedzenia Źródeł problemu należy szukać również w domach. Dzieci coraz częściej przejmują bierny styl życia swoich rodziców. Zamiast ruchu – ekran. Zamiast spaceru – kolejny odcinek serialu. Jeśli dorośli nie dają dobrego przykładu, trudno oczekiwać, że młodsze pokolenie będzie miało inne nawyki. Fałszywy obraz wyników Mimo wszystko, świadectwa pełne są wysokich ocen – także z WF-u. To jednak tylko iluzja. Po wejściu do szkół średnich, uczniowie nagle zderzają się z rzeczywistością, która brutalnie weryfikuje ich możliwości. Na papierze wszystko wygląda świetnie. W praktyce – dzieci nie potrafią wykonać podstawowych ćwiczeń – mówią nauczyciele. – Zamiast motywować do ruchu, system oświaty niechcący cementuje bierność.   Czytaj dalej

Festiwal „A kto nam zabroni” w Wiśle – muzyka, pasja i srebrna energia!

To było cudowne wydarzenie. W Wiśle nie dało się nie zauważyć radości – ze sceny Amfiteatru im. Stanisława Hadyny rozbrzmiewały muzyka, śpiew i śmiech, które wypełniły cały park i jego okolice. Wszystko za sprawą Festiwalu „A kto nam zabroni” – wyjątkowego wydarzenia odbywającego się w ramach projektu Silver Silesia. Festiwal to przede wszystkim święto aktywności i talentu seniorów. Jego głównym celem jest pokazanie, że emerytura to nie koniec przygód, a dopiero początek nowych pasji! Do Wisły zjechało aż 38 wykonawców: zespoły regionalne, wokalne, taneczne, soliści oraz recytatorzy – wszyscy pełni zapału i gotowi do zaprezentowania swoich artystycznych umiejętności. Konkurs odbywał się w czterech kategoriach: taniec, muzyka, słowo i rękodzieło. Był to już trzeci i finałowy przystanek festiwalowej trasy (po Dąbrowie Górniczej i Częstochowie). Gminę Wilamowice godnie reprezentowały dwa zespoły: Zespół Śpiewaczy „Echo” z Hecznarowic oraz Zespół Regionalny „Pisarzowianki”. Na scenie dali z siebie wszystko – zarażali energią, uśmiechem i piękną muzyką. W trakcie wydarzenia można było również podziwiać wyjątkowe prace rękodzielnicze, które rywalizowały w konkursie. Pojawił się także znany i lubiany kucharz, restaurator oraz osobowość telewizyjna – Remigiusz Rączka, który przyciągnął tłumy fanów. Wieczór zakończył się koncertem gwiazdy – Damiana Holeckiego. Występ porwał wszystkich – parkiet pod sceną był pełen tańczących i śpiewających uczestników. Nikt nie myślał o powrocie do domu, tym bardziej, że pogoda dopisała, a atmosfera była po prostu magiczna. Wracając do autobusu, każdy miał w sobie niezmierzone pokłady pozytywnej „srebrnej” energii i poczucie, że tego dnia wszyscy byli zwycięzcami. Organizatorzy wydarzenia: Wojciech Saługa – Marszałek Województwa Śląskiego, Śląskie. Pozytywna Energia, Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej Województwa Śląskiego. Partnerzy: Wiślańskie Centrum Kultury, Uniwersytet Jana Długosza w Częstochowie, Pałac Kultury Zagłębia, Muzeum – Górnośląski Park Etnograficzny w Chorzowie, Wodociągi Ziemi Cieszyńskiej. Tekst: C. Puzoń Zdjęcia: Martyna   Czytaj dalej

Wieś z chłopa nie wyjdzie…

Znają Państwo powiedzenie: „Chłop ze wsi wyjdzie, ale wieś z chłopa nigdy”. Niektórzy takim określeniem czują się obrażeni, inni poniżeni, aczkolwiek taki odruch ostatnio, jakby zanikał. W moim przypadku, jak w tytule – wieś ze mnie nie wyszła, a to chyba dlatego, że w mieście spędzałem mniej czasu niż na wsi.             Miasto było dla mnie sypialnią, bo w okresie pracy zawodowej większość dnia spędzałem na wsi z młodzieżą, kobietami i „chłopami” na terenie kilku gmin w powiecie.   Jak mało kto poznałem ich mentalność, a niektórzy sami obnażyli swe oblicze i dlatego pozwalam sobie co nieco pochwalić i niestety co trzeba skrytykować.     Nie akceptuję chamstwa, obłudy i hipokryzji, a wobec osób nadużywających takie cechy czuje wręcz obrzydzenie, szczególnie wobec tzw. „chorągiewek”.     To tacy, którzy zmieniają swe upodobania niemalże wrodzone poglądy i charakter, jak chorągiewki na wietrze. Dla mnie człowiek powinien mieć wartość jak moneta, bez względu czy widzimy jej rewers, czy awers.    Niestety, ja zauważam coś innego…Czy Państwo widzą to samo, co ja – czy podzielają Państwo moją opinię?     Nie tak dawno, niemal w każdym gospodarstwie były krowy, trzoda, drób… była sieć sklepów i punkty skupu produktów rolnych, gwarantujących zbyt mleka, mięsa, zbóż, ziemniaków. Jak szybko zmienił się krajobraz wsi, infrastruktura, estetyka podwórek i tzw. „chłoporobotnika” wizerunek.    Nie tak dawno słyszało się na wiejskich zebraniach pytania wyrażające krytykę: „Jak to jest, żeby litr mleka kosztował mniej, niż litr gazowanej wody”? Żeby kupić litr „ropy” paliwa do ciągnika, trzeba sprzedać dwa litry mleka…to absurd wykrzykiwano !   Jaka jest dziś relacja cen w porównaniu do cen sprzed kilkudziesięciu lat?  To wiedzą hodowcy, dziś właściciele farm, których jest średnio jeden w gminie, a statystycznie jeden na 11-14 tys. mieszkańców wsi.    A co my – mieszkańcy wsi? Mamy wszelkie produkty, jakie chcemy, także mleko w kartonach przydatne do spożycia przez 21 dni. Nie jest problemem, że z tego mleka nie uzyskamy kwaśnego, bo w sklepach kefiru pod dostatkiem. Jest maślanka i śmietany o zróżnicowanym procencie oraz wszelkie twarożki. Biorąc pod uwagę częste promocje, no to pozostaje współczuć babciom ich trudu i znoju.    Czy na pewno wszyscy współczują, czy może czegoś żałują?  Wiarygodną odpowiedzią może być opinia o dawnym przetwórstwie mięsa w postaci kiełbas, salcesonów, wędzonych boczków i szynek. Dzisiejsze wypełnione w pełni wędlinami, niemal pękające w szwach gabloty chłodziarek w marketach, to jakby jednolity wyrób, a może smak nam się zmienił?      Niewiele zmieniły się pola i lasy, ale „od oka”. Pola w znacznym stopniu są dzierżawione i tylko kwestia czasu, aby znikły miedze, na których trzymane na postronkach krówki ponad pół wieku temu pasały osoby starsze.    Dziś kobiety mieszkające na wsi, to nie „kobity ze wsi”, nie „wiejskie baby”, to Panie w swej aparycji nieróżniące się od mieszkanek miast, niekiedy lepiej się prezentujące stylem ubioru i makijażu. Dziś mieszkanki wsi postrzegamy, jako Panie zorganizowane w Stowarzyszeniach, Kołach Gospodyń Wiejskich.   Mimo, że w czasach PRL organizacje KGW istniały ( ich rodowód to 1866 r.) to te dzisiejsze są finansowo bardzo dowartościowane. Te dawniejsze organizacje, które znam, z którymi w pewnym sensie współpracowałem, były ideologicznie bliskie swej statutowej roli. Bardzo dużo inicjatyw i działań podyktowanych było potrzebami lokalnych mieszkańców, szczególnie nakierowanych na potrzeby gospodyń i wiejskich dzieci. Kobiety uaktywniały swe środowiska poprzez kursy, szkolenia, poprzez konkursy gospodynie (mieszkanki wsi) ze sobą rywalizowały, poprzez prenumeratę czasopism dla kobiet realizowano zagadnienia oświatowe, organizowano wakacyjną opiekę nad dziećmi tzw. dziecińce, prowadzono wypożyczalnie naczyń oraz rozprowadzano wśród rolników kurczęta, nasiona, paszę.      Tych działań nie dofinansowywało Państwo, jak dzieje się to obecnie. Stroje ludowe w duchu patriotyzmu wyrażały region, a dzisiejsze stroje są wyrazem własnych gustów, pomysłów i tzw. „widzimisię” ( gdy wśród 12-ki, 11 ma spódnice do pół łydki, a jedna mini, to jak to rozumieć )      Dziś trendem w działalności KGW są kulinaria, bo sprzyja temu polityczny klimat. Nie rozumiem, dlaczego od kilku dekad rządzący, nie dopatrują się potrzeby troski o zachowanie lokalnych pamiątek.       Zastanawiam się, czy od wielu lat zmasowane działania z ogromnym dofinansowaniem organizacji kobiecych na rzez rzekomej ludowej tradycji ukierunkowanej wyłącznie na zagadnienia kulinarne, nie są działaniami dywersyjnymi obcych służb.        Znamy z historii, jak jedli pili i popuszczali pasa ( początek XVIII wieku ). Wiemy, że w 1772 r. skończyło się to rozbiorem Polski. Czy nie grozi nam to kolejny raz, gdy dzisiejsze polityczne spory poddamy głębszej analizie?        Zamiast zadbać i zabezpieczyć pozostające w wielu domach, rodzinach pamiątki w postaci dokumentów, zdjęć- nikt nie dostrzega zagrożenia ich utraty?  W czym tkwi problem, aby poprzez działające organizacje, powstające świetlice tworzyć kroniki, biografie miejscowości z zachowaniem pamięci o osobach szczególnych uzdolnień, kwalifikacji lub twórczego dorobku ująć w wybranej formie?  Może wystarczyło by wygospodarować szufladę, półkę w szafie, by przechować pamiątki minionych czasów, jeżeli tak dużo słyszymy o tym, że mamy szacunek do naszych babć – czy tylko w obszarze kulinarnym?      Szanowne Panie – czy nie ośmieszacie się swymi wypowiedziami o rzekomych produktach tworzonych na bazie notatek babć? Kiedykolwiek jestem na festynie gdzie rywalizują w konkursach kulinarnych „gosposie” i podkreślają, iż produkt jest tradycją, to pytam: która z członkiń może sprzedać jajka od własnych kurek? Pytaniem takim wzbudzam zaskoczenie i słyszę odpowiedź, że one jajka kupują.  Kupują także mleko, śmietanę, makaron, smalec, wszelkie wyroby wędliniarskie i oczywiście chleb, aby serwować pajdy chleba ze smalcem i plasterkiem ogórka – nie kiszonego we własnym gospodarstwie i nie ze sklepu – kupują, jak mówią w marketach  ( pomijam nazwę ).     Pamiętam, jak pół wieku temu podczas dożynek, gdy cenzurowano to i owo, zespoły śpiewacze nie szczędziły krytyki wobec lokalnych włodarzy. Krytyki nie szczędziły kabarety, a dziś gdy mamy demokrację i ogrom politycznych sporów, ludowe zespoły nie podejmują krytyki żadnej partii od kilkunastu lat. Mimo, że politycznych dyskusji  z jaskrawymi i zróżnicowanymi opiniami w rodzinach jest „pod sufit”, to ludzie zachowują się, jak wspomniane wcześniej chorągiewki.         Czy członkinie organizacji kobiet wdzięczne za finansowe wsparcie robią to co robią, bo taka koniunktura, taka moda i zapotrzebowanie, a przy tym jest wesoło,  bo „pijmy żywcem, aż się okocim”, ma swój sens.     Zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego jest tak głęboki upadek kulturowych wartości, szacunku do autentycznej ludowej tradycji.     Szacunek do wartości patriotycznych jest zauważalny, ale wskazane kwestie w obszarze ludowej kultury, są moim zdaniem zaniedbaniem resortu rolnictwa.    Moja wieś i moje miasto, niczym jak tytuł kwartalnika są nierozdzielne. Choć mieszkam w mieście, to pochodzenia ze wsi nie da się pominąć, bynajmniej mnie.    Dostrzegam plusy i minus i co gorsze wiele znaków zapytania, wiele niewiadomych, które pozornie łatwe do rozwiązania, rozwiązywane nie są – i dylemat – dlaczego?  Może czytelnicy mają własne przemyślenia, sugestie. Jeśli tak - podzielcie się Państwo poprzez Redakcję nie tylko ze mną.     Niech piszą Ci, co ze wsi nie wyjdą oraz Ci, którzy ze wsi wyszli, ale wieś jest w nich nadal dosłownie i przenośni.                                                                            Marian Kwiecień     Czytaj dalej

Trwa przekierowywanie...

Trwa przetwarzanie ...

Twój kłos został poprawnie oddany!

Twój kłos został usunięty!

Wystąpił błąd podczas kłosowania. Twój kłos nie został oddany!

Plik jest zbyt duży, dozwolona wielkośc to max 10MB.

Aktualnie trwa modernizacja sklepu.
Zapraszamy już wkrótce!

Korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies użytkownik może kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszego serwisu internetowego, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje stosowanie plików cookies.

Zamknij