Rozrywka

0 0
Kłosuj Komentuj Ulubione

Dzień kobiet na ludowo NIKiDW

Dzień Kobiet na ludowo z NIKiDW[Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi] w Warszawie. Nasze koło miało przyjemność uczestniczyć w tej imprezie. W programie były występy ludowe, śpiewy, tańce ale i warsztaty dla zdrowia i urody. My skorzystaliśmy z kilku min. z robienia naparów ziołowych i komponowanie mieszanek, płynów do mycia naczyń, wytwarzanie mydełek z naturalnymi dodatkami a także tworzenie kwiatów z bibuły czy palm. Bardzo udana wycieczka promująca dziedzictwo i kulturę Polski. Ten wyjazd to dla nas nowe znajomości, doświadczenia. Dziękujemy NIKiDW za zaproszenie i nawiązanie współpracy. Dziękujemy dyrektor Katarzyna Saks Dziękujemy p. Joanna Szymańska-Radziewicz Wydarzenie objęte patronatem Honorowym Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi Henryka Kowalczyka.

Ewa K. z Koło Gospodyń Wiejskich Marianki w Marianowie

Udostępnij na facebook!

Przeczytaj również wszystkie artykuły z kategorii >

Makijaż, który przetrwa całą noc? Jak to robią najlepsi

Zastanawiasz się, jak to możliwe, że gwiazdy wyglądają nieskazitelnie przez całą noc – od pierwszego kroku na czerwonym dywanie aż po blady świt? Za ich perfekcyjnym wyglądem stoją profesjonalni makijażyści, którzy wiedzą, jak uzyskać efekt idealnej cery, zmysłowych ust czy magnetycznego spojrzenia. Chcesz, aby Twój makijaż przetrwał cały dzień lub intensywną noc? Sekret tkwi nie tylko w doborze odpowiednich, trwałych i wodoodpornych kosmetykach, ale także w kolejności i sposobie ich nakładania. Sprawdźmy zatem, jak makijaż wykonują profesjonaliści. Perfekcyjny początek Dzień wcześniej warto wykonać delikatny peeling lub nałożyć maseczkę nawilżającą, która pomoże uzyskać jedwabistą gładkość skóry, niezbędną pod perfekcyjny makijaż. Stosujmy wyłącznie kosmetyki, które znamy i wiemy, jaki efekt końcowy możemy uzyskać. W dniu wykonania makijażu dokładnie oczyszczamy twarz, aplikujemy sprawdzony krem i czekamy kwadrans, aż całkowicie się wchłonie. Tajemnica tkwi w cienkich warstwach Teraz nakładamy cieniutką warstwę bazy pod podkład, dopasowanej do skóry – silikonową dla wygładzenia, rozświetlającą dla blasku lub neutralizującą na zaczerwienienia. Bazę nanosimy gąbeczką, wklepując ją w skórę i omijając powieki. Następnie nakładamy korektor na wszelkie niedoskonałości, również cienką warstwą. Aplikacja wszystkich kosmetyków cieniuteńkimi warstwami to jeden z największych sekretów trwałego makijażu. Niektórzy makijażyści zalecają, aby teraz przejść do wykonania makijażu oka, ponieważ osypujące się cienie czy odbicia tuszu do rzęs łatwo usuniemy na tym etapie wacikiem, nie ścierając podkładu czy pudru. Według innych, to idealny czas na puder! Wciskamy zatem dokładnie w skórę (na bazę i korektor) transparentny sypki puder, puszkiem lub gąbeczką, jakby stemplując – to w efekcie zwiększy trwałość podkładu. Po kilku minutach nanosimy pędzlem do makijażu lub wilgotną gąbeczką cienką warstwę podkładu, wklepując go w skórę, a na cienie pod oczami nakładamy korektor w płynie. Teraz pora na trik, który zachwyca w Hollywood. „Baking” – czyli pieczenie Na podkład nakładamy sypki transparentny puder, gąbeczką, jakby wtłaczając go w skórę. Szczególnie grubą warstwę pudru nakładamy pod oczami, aż do linii nosa. Teraz czekamy 10-20 minut, aż puder się wchłonie i jakby „zapiecze”, scalając wszystkie warstwy. Czas na kolor Na powiekę nanosimy cieniutko specjalną bazę pod cienie, czekamy, aż się wchłonie, a następnie nakładamy wybrany cień, delikatnie wcierając go w skórę. Po nałożeniu cienia wszelkie osypane drobinki zmiatamy pędzlem razem z nadmiarem pudru. Aby dodać głębi spojrzeniu, warto dokleić sztuczne rzęsy lub użyć wodoodpornego tuszu. Nie zapominajmy o brwiach – ich ubytki uzupełniamy kredką i utrwalamy kształt żelem do brwi. Róż na policzkach ożywi cerę, nadając jej zdrowy blask. Makijażyści często stosują trik utrwalający: najpierw aplikują róż w kremie, a następnie utrwalają go produktem w tym samym odcieniu ale w kamieniu. Aby wysmuklić twarz, sięgnij po sypki bronzer. Usta jak marzenie Usta obrysowujemy i wypełniamy konturówką, która przedłuży trwałość pomadki i zapobiegnie jej rozmazywaniu. Następnie malujemy usta pomadką – najtrwalsze są matowe o zastygającej formule. Pamiętajmy tylko, że pomadkę nakładamy na gładkie, nie spierzchnięte wargi. Finalne utrwalenie Utrwalacz w sprayu – działa jak lakier do włosów i zapewni makijażowi odporność na wilgoć i rozmazanie. Gdyby jednak zdarzyło nam się spocić, to pamiętajmy, że nie dokładamy kosmetyków na spoconą skórę, tylko użyjmy bibułek matujących, które usuną pot i nie naruszą makijażu. Wybór optymalnej metody utrwalania makijażu jest indywidualny. To, co sprawdza się u innych, może nie pasować naszej skórze, dlatego warto przetestować różne kosmetyki i metody utrwalania, aby znaleźć najlepszą opcję dla siebie. Aleksandra Koronna   Czytaj dalej

Blaski i cienie życia na emigracji...

Donald Edward Pienkos, emerytowany profesor Nauk Politycznych Uniwersytetu Wisconsin w Milwaukee. Jest polsko-amerykańskim historykiem specjalizującym się w naukach politycznych i historii środowiska polsko-amerykańskiego w USA.  Odznaczony został Krzyżem Oficerskim Zasługi przez Prezydenta RP w listopadzie 2010 roku. Został wybrany Honorowym Marszałkiem Parady Dnia Konstytucji 3 Maja w Chicago.  Urodził się Pan podczas II wojny światowej w polskiej rodzinie w Chicago. Jaki wpływ na Pana życie wywarło polskie pochodzenie? Urodziłem się w 1944 roku. Moi dziadkowie przybyli do Stanów Zjednoczonych z galicyjskich wiosek, które znajdowały się w monarchii austro-węgierskiej jeszcze przed I wojna światowa i osiedlili się w Chicago. Byli częścią tej wielkiej „fali” emigracji (1890-1914) z Polski podzielonej w rozbiorach. Wspólnie układali życie dla siebie i swoich dzieci, tworzyli pierwsze wielkie instytucje amerykańskiej Polonii, setki kościołów i parafii, wspaniale braterskie stowarzyszenia, a także polskojęzyczne pisma drukowane.   Moi dziadkowie, Józef Świerczek i Ewa Michalczewska pochodzili z regionu Tarnowa, ze wsi  Podlesie Dębowa i Gorzyce, pobrali się w Chicago w 1914 r. Moja mama, Stefania (Stella, 1918-2001) była druga z pięciorga dzieci. Moj dziadek, pracował w wielkiej fabryce dźwigów.  Należeli do parafii św. Pankracego. Dziadkowie ze strony ojca, Walenty Pienkos, kowal w Przybyszówce w okolicy Rzeszowa i Franciszka Surman, z Woli Ocieka koło Dębicy, pobrali się w 1914 w Chicago i też mieli pięcioro dzieci. Moj tata, Edward (1920-1999) był ich drugim dzieckiem. Początkowo mieszkali na północnej stronie miasta, po czym przenieśli się w okolice kościoła św. Jacka. Dziadek Walenty przybył do USA w 1912, by uniknąć poboru do armii austriackiej, gdyż zanosiło się na wojnę z Rosja, a kowale byli powoływani w pierwszej kolejności.  W 1958 roku odwiedził rodzinę w Polsce.  Stosunki z rodziną ożyły znacznie, w 1968, kiedy ja z żona studiowaliśmy w Polsce. Mamy kontakt do dzisiaj.  Dwóch moich braci, Edward i Marek oraz ja, wychowaliśmy się w dużej rodzinie, której spotkania rodzinne liczyły ponad pięćdziesiąt osób. W większości porozumiewaliśmy się w języku polskim. Było polskie, pyszne jedzenie, słodycze i tradycyjnie dominowała polka. Uwielbiałem muzykę „Małego Władzia – Lil’ Wally”, dlatego też nauczyłem się grać na akordeonie. Byliśmy otoczeni polskością, z czego wówczas nie zdawaliśmy sobie sprawy, to było naturalne. Nie mieszkaliśmy jednak w typowo polskiej dzielnicy, aczkolwiek miałem w szkole kolegów polskiego pochodzenia. W tamtych czasach, lata 40 i 50, w rodzinie nie mówiło się wiele o Polsce, nie uczyliśmy się o Polsce w szkole. Krótko mówiąc czasy, w jakich dorastałem zaznaczały się tym, że my byliśmy już „trzecią generacją emigrantów” i wszyscy byli jednakowi - Polacy i nie-Polacy. Byliśmy całkowicie zintegrowani z „głównym nurtem amerykańskiego życia”. Było to dla nas dobre, bo pozwoliło nam osiągnąć wiele i odnieść sukcesy zawodowe.  Studiował Pan w Polsce? Jaka była Pana percepcja kraju rodzinnego Pana dziadków? W październiku 1964 roku poznałem moją przyszłą żonę, Angele Mischke, która ukończyła historię Polski i Rosji. Pobraliśmy się w 1967 roku tuż przed wyjazdem do Polski na roczne studia. Pobyt w Polsce to wspaniale doświadczenie. Zajmowaliśmy się badaniami naukowymi, ale także podróżowaliśmy przez Polskę. Byliśmy też w Rosji, widzieliśmy Mur Berliński, poznaliśmy wspaniałych ludzi i nawiązaliśmy trwale przyjaźnie. To była moja pierwsza wizyta do Polski, a potem odbyliśmy ich jeszcze piętnaście.  Czy Pana rodzina była zaangażowana w działalność polonijna?  W 1970 roku zostałem członkiem Związku Narodowego Polskiego, braterskiej firmy ubezpieczeniowej. Cała moja rodzina ma członkostwo w ZNP. W 1978 roku poznałem Alojzego Mazewskiego, prezesa ZNP i Kongresu Polsko-Amerykańskiego. Był to wspaniały człowiek i wyjątkowy lider polonijny. Poprosił mnie o napisanie historii ZNP w związku z nadchodzącą 100. rocznica istnienia organizacji, w 1980 roku. Książkę ukończyłem w 1984 roku. Była to pierwsza praca naukowa w języku angielskim na temat jednej z głównych polonijnych organizacji. Praca została nagrodzona państwową nagroda. Prezes Mazewski zachęcił mnie także do kandydowania na pozycje w zarządzie ZNP i do napisania historii Kongresu Polonii Amerykańskiej. Zostałem wybrany do zarządu Związku w 1987 roku i pełniłem funkcję przez osiem lat. Napisałem także historię innej organizacji polonijnej - Sokolstwo Polskie w Ameryce. W 1995 roku wraz z małżonką rozpocząłem pisać pracę o historii Związku Polek w Ameryce, dziś niestety nieistniejącej organizacji. Wszystkie te organizacje były wspaniałe i miały na celu polepszanie sytuacji Polski i Polonii. Uważam, że każdy kto jest polskiego pochodzenia powinien należeć do którejś z polonijnych organizacji.  Dlaczego został Pan historykiem?  Kiedy rozpocząłem naukę w niższym Seminarium Quigley, szkole średniej pod patronatem Archidiecezji Chicagowskiej, zacząłem być świadomy swojej etniczności. W tej ogromnej szkole było 1200 uczniów. To to mój nauczyciel angielskiego polecił mi przeczytać „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza. Choć nie miałem pojęcia ani o powieści, ani o jej autorze, byłem urzeczony tą lekturą i natychmiast sięgnąłem po pozostałe części Trylogii, które były jeszcze bardziej fascynujące. W trzeciej klasie wraz z kolegami polskiego pochodzenia zostaliśmy umieszczeni w jednej klasie i uczyliśmy się języka polskiego pod kierunkiem księdza Tadeusza Jakubowskiego, późniejszego biskupa Archidiecezji Chicagowskiej.   Później, w 1964 roku rozpocząłem studia na Uniwersytecie Wisconsin w Madison i studiowałem Historie Związku Sowieckiego i Wschodniej Europy. Prace magisterską napisałem na temat niepowodzenia kolektywizacji rolnictwa w Polsce - rządzonej przez komunistów, do której używałem materiałów w języku polskim. Pod okiem profesora Edmunda Zawackiego z Wydziału Języków Słowiańskich nie tylko pogłębiłem znajomość języka polskiego, ale także otrzymałem stypendium Fundacji Kościuszkowskiej do zrobienia badań do pracy doktorskiej w Polsce, która robiłem pod kierunkiem wspaniałego naukowca prof. Johna Armstronga.   Dzięki wsparciu prof. Armstronga otrzymałem pozycję wykładowcy na Uniwersytecie Wisconsin w Milwaukee w 1969 roku, gdzie pracowałem do 2013 roku. Był Pan zaangażowany w Kongresie Polsko-Amerykańskim, a poprzez to odegrał Pan ważną role we wstąpieniu Polski do NATO. Po śmierci prezesa Mazewskiego, w 1988 roku, jego następcą został prezes Moskal. Pod jego dyrekcją aktywnie działałem nad wejściem Polski do NATO. Było to bardzo ważne dla Polski po 1989 roku, wolnej już od komunistów. Dzisiaj Polska nie tylko dobrze funkcjonuje, ale także ma zapewnione bezpieczeństwo przez NATO i przynależność do Unii Europejskiej. A tak nawiasem mówiąc, jestem jedynym autorem, którego prace oddały kredyt Polonii Amerykańskiej i Kongresowi Polonii Amerykańskiej za jego wkład w wejście Polski do NATO. Aż trudno w to uwierzyć!  Przez wszystkie lata pracy na uniwersytecie uczyłem o Rosji, Polsce, Wschodniej Europie i Polonii Amerykańskiej. Byłem dumny z tego, że byliśmy w stanie otworzyć Wydziały Studiów Rosyjskich, Europy Wschodniej i Polski, a także organizowaliśmy wyjazdy dla studentów do Polski i Rosji. Jestem także zaangażowany w dwóch naukowych organizacjach dedykowanych studiom o Polsce: Polski Instytut Naukowy w Ameryce i Polsko-Amerykańskie Stowarzyszenie Historyczne oraz wspieram prace Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Yorku.  Moje zaangażowanie w propagowaniu dziedzictwa polskiego jest zakorzenione w wielu rzeczach – pochodzeniu mojej rodziny, mojemu życiu z ukochaną żoną Angelą, mojej nauce w szkole średniej i na studiach, czasowi spędzonemu w Polsce oraz zaangażowaniu w organizacjach polonijnych i naukowych.  Jak wyglądała Polonia w latach 40, 50, 60? Od lat 50-tych znaczenie Polonii – osób, które miały polskie pochodzenie, ulegało zasadniczym zmianom. Prze rokiem 1950 słowo „Polonia” zasadniczo znaczyło „emigranci i ich urodzone w Ameryce dzieci,” w większości emigranci pierwszej generacji to ci, którzy przybywali do Ameryki na początku XX. wieku. Byli oni zatrudnieni w fabrykach i w przedsiębiorstwach miejskich, relatywnie mało pracowało się na roli. Niewielu miało ukończoną szkole średnią. Większość zamieszkiwała dzielnice zaludnione przez Polaków w Chicago, Detroit, Milwaukee, Nowym Yorku, czy Buffalo. Język polski był ważnym faktorem zarówno wśród społeczności, jak i w wielu organizacjach i blisko w 1000 kościołach oraz parafiach, a także w publikacjach. Polacy głównie popierali partię demokratyczna i jej ruch robotniczy. W latach 60-tych Polonia ulega zasadniczej zmianie. Coraz więcej młodych Polonusów kształciło się na wyższych uczelniach, a także podejmowało prace w lepiej wykwalifikowanych zawodach: nauczycieli, służby społecznej, policjantów, strażaków, a także zajmowali kierownicze stanowiska. Widać było coraz więcej osób polskiego pochodzenia w życiu politycznym Ameryki. W 1959 i 1960 czterech Polaków zostało kongresmanami. To był Edward Derwiński, John Kluczyński, Roman Puciński i Dan Rostenkowski. W 1968 Senator Edmund Muskie z Maine był nominowany na wiceprezydenta. Prof. Zbigniew Brzeziński miał ogromne wpływy w Washingtonie, będąc doradcą politycznym prezydenta. Wtedy także wzrosło uprzedzenie antypolskie, ku zaskoczeniu społeczności polskiego pochodzenia, która uważała się za jednakowo dobrych, tak jak Amerykanie.  Polonusi wyprowadzają się więc z typowo polskich dzielnic, opuszczają polskie kościoły, a także organizacje. Był to także początek końca języka polskiego wśród tzw. Starej Polonii.  Oczywiście Polacy przybywali nadal do Ameryki. Największe fale przypadły na lata 80, niektórzy wstępowali do organizacji polonijnych.  Aktualnie szacuje się, że w USA mieszka 10 milionów Amerykanów polskiego pochodzenia, z czego zaledwie 4% urodziło się w Polsce. Znajomość języka polskiego słabnie, a małżeństwa międzyetniczne są bardzo popularne. Być może milion Amerykanów polskiego pochodzenia ma solidne więzi z Polska poprzez język, czy rodzinę w Polsce. Praktycznie wszyscy są ścisłe zintegrowani w życiu amerykańskim. Krótko mówiąc reprezentują historie wielkiego amerykańskiego sukcesu. Politycznie Polonusi, którzy jeszcze w 1960 roku głosowali na demokratów (80% do 20% na Johna Kennedy’ego), dzisiaj są równo podzieleni pomiędzy dwie partie demokratów i republikanów. Częściowo dzięki identyfikowaniu się z religią katolicką i spadkiem przynależności do związków zawodowych.  Dzisiaj wyzwaniem dla polonijnych organizacji jest znalezienie programów, które dotarłyby do Polonii, by zainteresować je związkiem z nimi poprzez uznanie dla dziedzictwa, wspomnień rodzinnych, przyjemność z polskiego jedzenia, a także związku z kościołem. Przykładami takich działań jest Polski Festiwal w Milwaukee, w którym uczestniczy na przestrzeni trzech dni ponad 40,000 ludzi czy Parada Dnia Konstytucji 3 Maja w Chicago – cóż za wspaniale wydarzenie! Innym świetnym sposobem jest promowanie podroży do Polski, kraju naszych przodków. Zobaczyć to uwierzyć! Polska jest piękna, a jej obywatele tacy przyjaźni.  Tu jest świetne miejsce do działania dla władz polskich. Do tej pory organizacje polonijne fantastycznie prezentowały sprawę polską wśród Amerykanów. Teraz kolej na Polskę, by przejęła tę rolę.  Musze wspomnieć, że w 2001 roku byłem zaangażowany w sprowadzenie wystawy "Leonardo da Vinci and the Splendor of Poland" do Milwaukee, Huston i San Francisco. Obejrzało ją ponad 400,000 osób. My, naukowcy, możemy prowadzić wykłady o kulturze, ale większe znaczenie odegrałyby wydarzenia takie jak ta wystawa, które przyciągnęłyby wielu widzów z różnych środowisk. A więc, Polsko, teraz Twoja kolej! Pana książka “For Your Freedom Through Ours: Polish American Efforts on Poland's Behalf 1863-1991” (1991) to historia zorganizowanego wysiłku Amerykanów polskiego pochodzenia i ich aspiracje do niepodległości politycznej Polaków.  Jak to się stało, że zainteresował Pana ten temat? Skąd czerpał Pan materiały? Zajęło mi trzy lata, by napisać historię Kongresu Polsko-Amerykańskiego. Ucieszyłem się bardzo, że ukończyłem ją właśnie, gdy rozpadł się Związek Radziecki. Był to rezultat wysiłków Polaków: Jana Pawła II, ruchu Solidarności, a także Polonii. Szczęśliwie miałem ogrom materiałów, a także wywiadów ze wspaniałymi ludźmi, co ułatwiło moją pracę. Ale wiesz co? Ta historia jest ignorowana i niedoceniona przez wielu Amerykanów polskiego pochodzenia, przez wielu Amerykanów i zbyt wielu amerykańskich naukowców. Oprócz mojej publikacji, nie istnieje żadna inna na temat roli i znaczenia Kongresu Polsko-Amerykańskiego i Polonii w nie siłowym wyzwoleniu Polski spod jarzma Sowietów.  To okropne, że te fakty historyczne i troska Polonii o losy Polski jest nieznana i lekceważona. To bardzo przykre! W tym roku otrzymał Pan tytuł Honorowego Marszałka Parady Dnia Konstytucji 3 Maja w Chicago, największej parady polskiej. Jak Pan odebrał te nominacje? Co czuł Pan podczas tej uroczystości? Będąc Honorowym Marszałkiem tegorocznej Parady Dania Konstytucji 3 Maja było wspaniałym przeżyciem i doświadczeniem. Sama parada była tak okazała, że zapierało dech obserwując wszystkie grupy maszerujące przed trybuną. Tylu uczestników, tylu obserwujących! Biel i czerwień w całym mieście. To był dla mnie ogromny honor, być wyróżnionym obok Wielkiego Marszalka, Jego Ekscelencji Biskupa Andrzeja Wypycha, Profesora Zbigniewa Kruszewskiego oraz wszystkich innych wspaniałych osób. Na zakończenie, co chciałby Pan powiedzieć czytelnikom kwartalnika “mojaWieś mojeMiasto”?  W 2012 roku celebrowaliśmy z naszymi krewnymi podczas dwudniowych obchodów setną rocznice emigracji naszego dziadka Walentego z Polski do Ameryki. Udział w tym wydarzeniu wzięło 18 członków naszej rodziny z USA i 70 osób z Polski. Nasz obiad w Rzeszowie trwał 9 godzin. Obejrzeliśmy wspólnie film o naszej rodzinie. Teraz jest na YouTube, polecam. Następnego dnia mieliśmy specjalną mszę świętą w pięknym kościele św. Mikołaja w Przybyszówce, która była celebrowana przez 4 księży. Jesteśmy takimi szczęśliwcami, że mamy ścisłe więzy rodzinne w Polsce.  Wywiad i tłumaczenie  Lucja Mirowska-Kopec   Czytaj dalej

„Od juniora do seniora – razem po Beskidach. Integracja czesko-polska”

Seniorzy z Czech, seniorki – członkinie „Strażniczek Tradycji” oraz młodzież z Zespołu Regionalnego „Pisarzowianki” wzięli udział w trzyczęściowej wycieczce zorganizowanej w ramach projektu pn. „Od juniora do seniora – poznajemy pogranicze”, współfinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu INTERREG Czechy–Polska 2021–2027. W wydarzeniu uczestniczyło łącznie 48 osób – 30 z Czech, 15 z Polski oraz 3 osoby z zespołu projektowego. Część I: Zwiedzanie Zamku w Grodźcu Śląskim 1 lipca, we wczesnych godzinach porannych, autokary z Czech i z Pisarzowic przyjechały na dziedziniec Zamku w Grodźcu Śląskim. Obiekt ten, będący obecnie w rękach prywatnych, należy do nielicznych zamków w Polsce, które zachowały swoją pierwotną architekturę – prawdopodobnie dzięki troskliwym właścicielom i solidnym dachom. Historia zamku sięga XVI wieku. Wśród jego właścicieli byli m.in. Grodzieccy, Marklowscy, Sobkowie, Larischowie, Kaliszowie, de Mara, Zoblowie i Zamoyscy. W XIX wieku posiadłość nabył bialski przemysłowiec Franz Strzygowski, a w okresie międzywojennym – Ernest Habicht. Podczas II wojny światowej zamek służył jako kwatera Wehrmachtu i szpital polowy. Po wojnie obiekt przejął Instytut Zootechniki PAN. W 2004 roku zamek wraz z zabytkowym parkiem trafił w ręce ustrońskiego przedsiębiorcy Michała Bożka. W ostatnich latach przeprowadzono szereg prac konserwatorskich, finansowanych ze środków własnych właściciela, m.in. wymianę dachu na miedziany, remont konstrukcji dachowej, elewacji i okien, odnowienie parkietów oraz modernizację instalacji wodnej, grzewczej i kanalizacyjnej. Wnętrza zachwycały detalami – bogato zdobione kredensy, zabytkowe zastawy, meble z epoki – wszystko to stworzyło niezwykły klimat. Goście mogli swobodnie poruszać się po prywatnych apartamentach, poczuć się jak szlachcice i szlachcianki. Na drzwiach wejściowych witała ich zawieszka „TYLKO DLA SZLACHTY” – oczywiście z przymrużeniem oka. Zamek tętni życiem – odbywają się tam przyjęcia, podwieczorki i obiady dla znamienitych gości. Część II: Warsztaty w Pisarzowicach Po zwiedzaniu uczestnicy udali się na obiad do pobliskiego lokalu, gdzie – wspominając pałacowe wnętrza – delektowali się tradycyjnym obiadem z kotletem, surówkami i kompotem. Następnie grupa dotarła do Gminnego Centrum Działań Twórczych w Pisarzowicach, gdzie odbyły się warsztaty integracyjne prowadzone przez kierowniczkę placówki – Magdalenę Chrobak. Zajęcia przebiegały w niezwykle radosnej atmosferze – pełnej śmiechu, śpiewu, zabawy i kreatywnej pracy. Integracja międzypokoleniowa i międzynarodowa udała się znakomicie. Część III: Rejs po Jeziorze Żywieckim Na zakończenie dnia uczestnicy wybrali się w relaksujący rejs statkiem po Jeziorze Żywieckim, aż do Tresnej. Po wspólnym zdjęciu, śpiewaniu pożegnalnych piosenek – często w mieszance języka polskiego i czeskiego – obie grupy wróciły do swoich krajów i domów, z sercami pełnymi radości, a głowami pełnymi wspomnień. Organizatorzy i cel projektu Projekt został zrealizowany przez Powiat Bielski oraz Kulturní Centrum Frýdlant nad Ostravicí. Jego celem było: zwiększenie poziomu wzajemnego poznania i zrozumienia mieszkańców pogranicza polsko-czeskiego, budowanie zaufania między społecznościami lokalnymi i pokoleniami, wzmacnianie spójności społecznej i obywatelskiej w regionie transgranicznym. Serdeczne podziękowania kierowane są do pań z Wydziału Promocji Powiatu, Kultury, Sportu i Turystyki Powiatu Bielskiego, na czele z Naczelnik Wydziału – Magdaleną Więzik, a także do tłumaczki i opiekunki grupy czeskiej. Wszyscy uczestnicy jednogłośnie przyznali, że była to wspaniała okazja do wzajemnego poznania, integracji i zacieśnienia więzi między mieszkańcami Frýdlantu i Pisarzowic. Foto: Kaja Tekst: C. Puzoń   Czytaj dalej

Trwa przekierowywanie...

Trwa przetwarzanie ...

Twój kłos został poprawnie oddany!

Twój kłos został usunięty!

Wystąpił błąd podczas kłosowania. Twój kłos nie został oddany!

Plik jest zbyt duży, dozwolona wielkośc to max 10MB.

Aktualnie trwa modernizacja sklepu.
Zapraszamy już wkrótce!

Korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies użytkownik może kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszego serwisu internetowego, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje stosowanie plików cookies.

Zamknij