Takich ludzi nam potrzeba!
Wójt gminy Buczek, prezes Izby Rolniczej Województwa Łódzkiego i rolnik, który z rozmachem prowadzi jedno z największych gospodarstw rodzinnych w województwie łódzkimi. Jak to robi? Swoją receptą na sukces podzielił się z nami Bronisław Węglewski, który już od 20 lat rządzi w swojej gminie, a od 8 w izbie.
Wójtem jest Pan już piątą kadencję. Jak to się zaczęło?
Dałem się namówić dwóm znajomym strażakom. Chodzili za mną, prosili, żebym wystartował w wyborach. W końcu się zgodziłem. Powiedziałem, że wystartuję, ale nie będę za wiele robił, żeby wygrać. Wtedy nawet nie mieszkałem w okolicy.
Nad ranem, w dzień głosowanie odebrałem telefon – wygrałeś wybory - usłyszałem w słuchawce. Pomyślałem, że to blef i poszedłem spać. Po godzinie był kolejny telefon z taką samą informacją – tak to się zaczęło. Wygrałem wybory i to ze zdecydowaną przewagą.
Było ciężko, ale moja gmina nie należało to mocno zadłużonych. Dawałem sobie radę, przez te 20 lat nigdy nie podpisałem umowy kredytowej, jako wójt. Jesteśmy gminą bez kredytu, a dzieje się u nas dużo. Zresztą jestem wójtem przez tyle lat, to też o czymś świadczy. Mi sprawia to przyjemność, chociaż to ciężka praca. Bywa, że trzeba się nagimnastykować, a ludzie i tak ochrzanią.
Wójt to stanowisko, na którym można podpaść. „Dorobił” się Pan jakiś wrogów w czasie tylu kadencji?
Ja wszystkich lubię, ze wszystkimi mieszkańcami jestem na „ty”. Rozumiemy się. Mam spore gospodarstwo i jak jadę na pola to widzę, gdzie jest dziura, gdzie światło się nie świeci, to też moje problemy. Wszędzie jestem w pracy. Sporo ludzi do mnie przychodzi, również po godzinach. Moje drzwi są zawsze otwarte. To trzeba lubić robić. Pomagać, żeby było lepiej innemu. Powody do narzekania też się znajdą, bo to niezrobione, tamto nieskończone, ale wszystkiego nie da się dopilnować, nie od razu. Jak jednemu dziecku rodzic coś kupi, to drugie dostanie następnym razem. Tak samo jest ze wsiami.
Z czym ludzie przychodzą do wójta?
Ze wszystkim. Dawniej dopytywali o pracę, chcieli, żebym pomógł im w znalezieniu zajęcia. Teraz, jak sam mam kłopoty ze zdrowiem i mam wiele kontaktów z lekarzami, dopytują o pomoc w tym temacie. Dzwonię, ułatwię i pomagam. Ufają mi… ja też tak chcę traktować ludzi.
Największe sukcesy wójta?
Mamy w gminie bardzo dobrą sytuację inwestycyjną. Jak przyszedłem mieliśmy 16 kilometrów dróg, teraz mamy już 130. Niektóre z nich są już trzeci raz poprawiane, naprawiane. Nie mamy gminnej drogi bez asfaltu. Wyasfaltowane są już drogi rolnicze. Nie ma kurzu, można oszczędzić na praniu firanek. (śmiech) No i czujemy się, jak byśmy byli rodziną.
Na wsiach mamy kanalizacje, a tam gdzie się nie dało jej pociągnąć, są przydomowe oczyszczalnie ścieków - już prawie 600. Zrobiliśmy to w ciągu kilku lat.
Pomimo tego, że na terenie gminy jest lotnisko, z czym wiąże się zakaz zabudowy na czterdziestu procentach obszaru, liczba mieszkańców się nie zmienia. Nie ubywa nas, ludzie nie uciekają. Wręcz odwrotnie, przeprowadzają się do nas. Dobrze i coraz lepiej im się tutaj żyje. Jako gmina mamy bardzo niskie podatki. Od 20 lat nie podnoszę opłat za wodę i ścieki. Mamy dobrą sytuacje.
Jak zmieniła się wieś na przestrzeni tych lat?
To nasze pokolenie, już trochę takie odchodzące, widziało największe zmiany. Zwłaszcza po wejściu do Unii Europejskiej w 2004 roku. Jak teraz jedzie się przez wieś, to tak jakby było się w małym miasteczku. Nie ma tylu gospodarzy. Kiedyś było biednie. Wieś nigdy nie wyglądała tak jak teraz. Jest czysto, ładnie. Dawniej w gminie mieliśmy 600 rolników, a teraz jest ich około 50 – takich, co zajmują się produkcją towarową. Są tacy, co mają po 5, 10 hektarów, ale gdzieś tam pracują, dorabiają. Tych, co żyją z gospodarstwa można na palcach policzyć.
Rolnictwo przestaje się opłacać?
W latach 90. sytuacja w rolnictwie znacząco się pogorszyła. Ludzie poszli do pracy, a było jej coraz więcej. Wielu przestało mieć ochotę męczyć się na gospodarstwie i nigdy nie mieć wolnego. Likwidowali gospodarstwa albo zostawiali dla siebie po 3, 4 hektary.
U Pana było chyba odwrotnie. Pana gospodarstwo rośnie w siłę.
Razem z synami mamy około 800 hektarów. To jedno z większych, o ile nie największe gospodarstwo rodzinne w województwie łódzkim. Żeby objechać wszystkie pola muszą zrobić 120 kilometrów. Mamy 460 działek rolnych porozrzucanych po różnych miejscowościach. Uprawiamy rzepak, kukurydzę, zboża i hoduję owce. Kupiłem to gospodarstwo z owcami i chcę, żeby tak zastało. Ale nie tracę na nich. Kiedyś owszem, sporo dokładałem do hodowli, ale teraz są dopłaty. Mamy 150 matek.
Wójt, prezes izby, gospodarz… jak to ogarnąć?
To nie są wszystkie moje funkcje, jest ich znacznie więcej. Pracuję jeszcze w Krajowej Radzie Izb Rolniczych, jako ekspert w Unii Europejskiej w komisji do spraw rolnictwa. Jestem prezesem gminnej i wiceprezesem powiatowej straży pożarnej OSP, przewodniczącym lokalnej grupy działania „Doliny rzek Grabi”. A rolnictwo i bycie gospodarzem to mój sposób na wypoczynek. Ładuje baterię chodząc po polach, dbając o to, co mam. Gospodarstwo prowadzę z synami. Jeden zajmuje się informatyką i księgowością, drugi sprzedażą, zaopatrzeniem i utrzymaniem sprzętu, a ja produkcją. Uzupełniamy się. Wszystko działa jak dobrze naoliwiona maszyna.
Skąd pomysł na obecność w izbie rolniczej?
Jestem tu obecny od samego początku, czyli już od 25 lat. Najpierw byłem delegatem. Od dwóch kadencji jestem prezesem i jako prezes przez 8 lat starałem się trzymać z daleka od polityki. Mamy się zajmować wsią, rolnictwem i wspólną polityką rolną. Jak jest coś dobrego, trzeba pochwalić, jak złego protestować. Nie lubiłem polityki i nie jest to dla mnie stanowisko do politykowania
A co się Panu nie podoba?
Decyzje naszego rządu dotyczące Ukrainy. Jak będziemy nadal sprowadzać z Ukrainy miliony ton zboża do Polski, to wykończymy naszych rolników. Cały zachód tego nie robi, a my jesteśmy zasypywani ukraińskim zbożem po uszy. Rząd nie widzi w tym problemu, niech to skończą, bo za 5 lat, po zakończeniu wojny na Ukrainie, my polscy rolnicy będziemy niepotrzebni. Zostaną tylko małe ekologiczne gospodarstwa. Ukraina wygryzie nas z rynku światowego. To nasze największe zagrożenie. To nie jest dobra sytuacja.
A będzie miał kto pracować? Młodzi zostają na gospodarstwach?
Niestety raczej uciekają ze wsi. Młodzi rezygnują. Utrzymanie i modernizacja gospodarstwa to są potworne koszty. Porządny ciągnik to wydatek minimum 600 tysięcy złotych, a gdzie inne maszyny? Młodzi jak nie odziedziczą rozwiniętego gospodarstwa po rodzicach, to nie mają szans na start.
Plany na przyszłość?
Będę kandydował, o ile zdrowie mi pozwoli i do izby rolniczej, i na stanowisko wójta. Nie mam dosyć. Brakowałoby mi tego. Taka aktywność trzyma mnie przy życiu. Stres jest, ale pozytywny. Nie ma co narzekać, trzeba optymistycznie patrzeć w przyszłość i iść do przodu!
Miewa pan trochę wolnego czasu, tylko dla siebie?
Owszem, zimą. Ale dla mnie to męcząca pora roku, ciężki czas. Lubię jechać w pole po pracy. Wypoczywam patrząc jak wszystko rośnie.
Redakcja mojeKGW ..